niedziela, 24 maja 2020

Epilog

Nad Majorką powoli wschodziło słońce. Dochodziła piąta rano. Z plaży słychać było skrzeki mew, a pod sklepy podjeżdżały pierwsze dostawy świeżych produktów. Poza tym panowała jednak idealna cisza. Świat dopiero przygotowywał się do codziennej bieganiny. 
Stephane stał na balkonie i pustym wzrokiem wpatrywał się w taflę morza. Przez całą noc próbował zasnąć. Przewracał się z boku na bok, obracał poduszkę, przykrywał i odkrywał koc, ale nic to nie dawało. Poddał się, gdy pierwsze promienie słońca zaczęły wpadać. Wyszedł na balkon. Zacisnął palce na metalowej, jeszcze zimnej poręczy. Robił tak wielokrotnie. W środku ciężkiego sezonu, gdy próbował poskładać w całość rozpadającą się drużynę. Po kontuzji, od której zależała jego kariera. Gdy pokłócił się z żoną, że za mało czasu spędza w domu. 
Wychodził wtedy w świt, wdychał poranne powietrze i oczyszczał umysł. Myślał. 
Ostatnio dużo myślał. Od samobójstwa Lily minęło dokładnie dwadzieścia dziewięć dni. Prawie miesiąc. Od dwudziestu siedmiu byli na Majorce. Wyjechali jak naszybciej. Tylko złożyli zeznania, a potem spakowali walizki i wylecieli. Byle jak najszybciej zapomnieć o horrorze, przez który przeszli. Chcieli odzyskać spokój. 
Majorka była miejscem, które znali. Gdzie wszystko było przewidywalne, oczywiste. Żadnych morderstw. A przede wszystkim żadnych porwań. 
Na tym Stephanowi zależało najbardziej. 
— Też nie możesz spać?
Wzdrygnął się, słysząc nagle głos żony. Zmęczony, podszyty bólem, którego nie potrafił odegnać. Objęła męża w pasie i oparła głowę na jego plecach,
— Jak Manoline? — zapytał. 
— Śpi. Na szczęście. 
Westchnął cicho. Nie tylko oni mieli problemy ze snem. Odkąd przyjechali, Manoline każdej nocy przychodziła do łóżka rodziców. Dręczyły ją koszmary, nie potrafiła zasnąć sama. Dopiero zawinięta w kołdrę, skulona pomiędzy mamą i tatą, zapominała o demonach.
Pozwalali jej na to. I zamierzali pozwalać tak długo, jak to będzie konieczne. 
— Myślisz o Lily? 
Zacisnął zęby. Odwrócił wzrok. 
— Cały czas zastanawiam się, czy mogłem jej pomóc.
— Nie była twoją córką. 
— Ale i tak potrzebowała pomocy. 
Wiedzieli od dwóch tygodni. Wtedy przyszły wyniki. Stephane wiedział, że jego żona odetchnęła z ulgą. Brakowało zgodności DNA. Nie był ojcem Lily. Jednak nie łączyło go z Daisy nic większego. 
Jeden kamień z serca mniej. 
Sam nie miał pojęcia jakby zareagował, gdyby testy potwierdziły ojcostwo. W końcu w jednej chwili zyskałby i stracił córkę. Pewnie do końca życia obwiniałby się o jej śmierć. O morderstwa. O  piekło, które przeszła. Wyrzucałby sobie, że przecież mógł skontaktować się z Daisy wcześniej, sprawdzić co u niej. 
Ale Lily nie była córką Stephana. Nie mógł jej pomóc. 
— Myślisz, że kiedykolwiek się podniesiemy? — pytała dalej Stephanie. — Że jeszcze będzie normalnie. 
Obrócił się. Zamknął ją w szczelnym uścisku i schował twarz w jasnych włosach. Odetchnął. Pachniała czekoladą i morzem. Poprzedni dzień spędzili na plaży. Błogie godziny zabawy, wygłupów i jedzenia lodów. Niczego innego nie pragnął. 
— Przeprowadzamy się. Nowa szkoła, nowe miasto. Jest szansa, że z czasem zapomni. 
— A my? 
Pochylił się. Spojrzał żonie prosto w oczy, a potem pocałował ją czule. 
— Przejdziemy przez to. Razem. 

***

Papiery były nudne. Bardzo nudne. Małe, czarne literki wydawały się układać w kompletnie bezsensowne słowa, a słowa — w zdania. Matt ich nie rozumiał. Czytał raport po raz dziesiąty i z każdą minutą miał wrażenie, że jest napisany po chińsku. 
W końcu się poddał. Odchylił na krześle i potarł zmęczoną twarz. Pod palcami poczuł kilkudniowy zarost. Zawahał się na moment, ale w końcu machnął z lekceważeniem ręką. Prędzej czy później się ogoli. Pewnie później. Gdy żona zwróci mu uwagę. 
Westchnął. Spróbował wrócić do pracy. Musiał skończyć te papiery w terminie. Przełożeni byli nieubłagani. Minął miesiąc od samobójstwa Lily. Uwierzyli, że nie miał pojęcia o jej działaniach. Był dobrym policjantem. Nie sprawiał kłopotów. Dostał tylko pouczenie. Sprawę zamieciono pod dywan.
Ale i tak patrzyli mu na ręce. Wolał nie ryzykować. Potrzebował pracy. 
Ktoś zastukał do drzwi. Rzucił cierpkie „proszę” i w progu stanęła Arabella. 
— Przyniosłam zdjęcia — położyła na biurku cienką teczkę. 
— Coś ciekawego? 
— Tylko dowody. Wsadzą go po pierwszej rozprawie. 
Kiwnął głową. Pochylił się nad raportem. Pozwolił, by Arabella przysunęła sobie krzesło i usiadła obok. Przez dłuższą chwilę trwali w milczeniu. 
— Byłam wczoraj u Fréda — powiedziała w końcu. — Porozmawialiśmy. Znaczy ja mówiłam, a on słuchał. 
— Dochodzi do siebie? 
— Powoli. Rehabilitacja trwa. Fizycznie jest lepiej. Psychicznie… 
Nie musiała kończyć. Matthieu doskonale wiedział co powie. Minął miesiąc, ale Frédérique nadal żył jak w transie. Śmierć Lily odebrała mu resztki woli walki. Oczywiście dostał kilkumiesięczny urlop, na komendzie czekało na niego miejsce. Mógł wrócić, gdy tylko będzie gotów. 
Jednak na razie nic na to nie zapowiadało. Fréd ćwiczył, jadł, spał, odpowiadał półsłówkami i to w sumie tyle. Żadnych planów. Żadnych marzeń. Żadnych emocji. 
Tylko pustka. 
Matthieu czasami mu zazdrościł. Tego odcięcia się, zapomnienia, zostawienia na moment całego świata. On nie mógł sobie na to pozwolić. Rodzina, praca. Musiał żyć dalej. Spróbować wrócić do normalności. A przynajmniej tego, co wydawało się normalnością. 
— Antoin i Sofi z narkotykowego urządzają w piątek imprezę zaręczynową — Atabella płynnie zmieniła temat. — Wpadniesz? Oczywiście razem z Severine
Wzruszył ramionami. 
— No daj spoko! Powinieneś się w końcu rozerwać! Wyluzować! Wiem, że przechodzisz przez ciężki okres, Lily oszukała nas wszystkich. Jednak odrobina zabawy jeszcze nikomu nie zaszkodziła. 
Wzdrygnął się. Pierwszy raz ktoś otwarcie wymówił imię Lily w jego gabinecie. To było jak kubeł zimnej wody. Na moment wstrzymał oddech przekonany, że świat zaraz runie kompletnie. Że kompletnie się załamie. 
Nic takiego się nie stało. Olbrzymia kometa nie zmiotła Francji z powierzchni ziemi, nie zaatakowali ich kosmici. Na korytarzu ktoś poganiał młodych sierżantów, ktoś inny domagał się natychmiastowej wymiany tuszu w drukarce. 
Normalny dzień na komendzie. 
Jeszcze raz spojrzał na Arabellę. W jej oczach dostrzegł błaganie. Tak bardzo chciała wrócić do normalność. 
— No dobrze — zgodził się w końcu. — Wpadniemy. 
Bella rzuciła mu się na szyję, piszcząc ja mała dziewczynka. Wycałowała w oba policzki, a na jej twarzy pojawiła się prawdziwa ulga. 
Zaraz jednak spoważniała. Usiadła z powrotem i zaczęła stukać długimi paznokciami o blat biurka. Wydęła policzki. Matt miał wrażenie, że dosłownie widzi obracające się w jej mózgu zębatki. Próbował skupić się na raporcie, ale zamiast tego, co chwilę zerkał na Arabellę, czekając co powie. 
— Myślisz, że kiedyś wrócimy do normalności? — zapytała. 
Matthieu zamarł. Zacisnął zęby, odwrócił wzrok i wzruszył ramionami. 
— Pewnie tak — mruknął. — Z czasem ludzie zapominają. Wspomnienia zaczynają się zamazywać, pojawiają się nowe problemy, które przysłaniają stare. 
—A Fréd? 
— Wróci do nas i też zapomni. Jest jeszcze młody. Znajdzie sobie nowy obiekt westchnień. Ewentualnie przeniesiemy go do innej jednostki. Pomożemy mu. 
Kobieta pokiwała głową. Chyba chciała coś jeszcze powiedzieć, ale w tym momencie drzwi do gabinetu otworzyły się ponownie. 
W progu stanęła sierżant Sarah. Pracowała z nimi od zaledwie tygodnia. Zrekrutowana na miejsce Frédériqua. Krótko ścięte, brązowe oczy, blizna nad lewą brwią. Matt nadal nie przyzwyczaił się do jej obecności. 
— Panie komendancie? Mamy nową sprawę. 
Matthiou uniósł pytająco brew. 
— Tak? A jaką? 
Dziewczyna przełknęła głośno ślinę.
— Seryjne morderstwo. 

No i mamy epilog. Długo zastanawiał się nad tym, jak powinien wyglądać. Szczególnie, że to pierwsze, całkowicie nie miłosne opowiadanie o siatkarzach, które skończyłam. Znaczy pierwsze od czterech lat. 
Nie będę się specjalnie rozpisywać. Dziękuję wszystkim, którzy czytali to opowiadanie, zostawili choć jeden komentarz i dzielili się swoimi teoriami spiskowymi. Serio, nawet nie wiecie, ile to dla mnie znaczy. 
Zapraszam też wszystkich na coś zupełnie nowego: 


To taki krótki przerywnik pomiędzy opowiadaniami pełnymi pościgów i tajemnic. 
Jak zwykle z niecierpliwością czekam na Wasze ostatnie komentarze i za wszystkie z góry dziękuję. 
Pozdrawiam
Violin

piątek, 15 maja 2020

Rozdział 14

Matthieu był człowiekiem zorganizowanym. Wśród swoich współpracowników słynął z tego, że nawet w obliczu olbrzymiej presji zachowywał spokój, a wszystkie działania podejmował metodycznie. Każdy policjant wiedział, że komendant Ferrat ma plan A, plan B, plan C, a nawet G. I każdy z nich był jak spod igły. Podobno młodzi adepci sztuk policyjnych studiowali raporty z spraw Ferratta, by nauczyć się wypełniania dokumentów i planowania. 
Co oczywiście dawała Mattowi cichą satysfakcje. Ale do tego już się nie przyznawał. 
Gdy więc odkryli, gdzie może ukrywać się Lily, Matthieu z przyjemnością opracował kolejne kroki działania. Zawiadomili ekipę, która zajmowała wie poszukiwaniami. Nie odwołali drogówki — tak na wszelki wypadek, ale wysłali dodatkowe patrole do Prowansji. Tamtejsza policja powiadomiła wszystkie sklepy, restauracje i hotele. Choć przecież dzięki mediom, cała Francja słyszała już o zaginionej dziewczynce. 
Ale Matt wolał dmuchać na zimne. Ludzie bywali wyjątkowo ślepi. 
— Jesteś wstanie podłączyć się do kamer w okolicy? — zapytał Arabelli. 
Odpowiedziała mu głucha cisza. Odwrócił się od mapy kraju i zmarszczył czoło. No tak, Belli nie było. Wyszła półtorej godziny wcześniej, by odwiedzić Frédériqua. Zapomniał. 
Westchnął. Wyjął telefon, zadzwonił do kobiety i powtórzył pytanie. 
— Bez problemu. Wrzucę programu rozpoznającego twarze. Jeśli Lily pojawiła się gdzieś w pobliżu domku będziemy o tym wiedzieli. 
— Jesteś genialna. 
— W takim razie zgódź się w końcu na tę kolacje. 
Parsknął śmiechem. Wróciła stara dobra Arabella. 
Sam plan trudny nie był. Na początku Matt chciał zastosować swoje autorskie działanie, w końcu Lily znała wszystkie policyjne procedury. Potem jednak zorientował się, że muszą być bardzo ostrożni. W końcu chodziło o życie dziecka. 
— Podjedziemy z wyłączonymi światłami, nie wszyscy na raz, powoli, nie może się zorientować, że nadjeżdżamy — tłumaczył na konferencji online, zwołanej z prowansalskimi policjantami. — W pogotowiu musi stać karetka. Pamiętajcie, że ma zakładniczkę, więc nie możemy przypuścić szturmu. Będziemy negocjować. 
— To coś da? — zapytał starszy, czarnoskóry inspektor. — Mówiłeś, że jest nieobliczalna. 
Matt kiwnął głową. 
— Bo jest. Ale nasi profilerzy twierdzą, że zrobi wszystko dla rodziny. Manoline jest jej siostrą. A przynajmniej tak uważa Lily. Nie skrzywdzi dziewczynki. Nie możemy tylko pozwolić, by nam się wymknęły. 
Wszyscy przytaknęli. Omówili pozostałe części planu. Gdy skończyli dochodziła siódma rano. Matthieu miał dwie godziny na dojechanie na miejsce. Nie chcieli atakować w nocy. Sądzili, że Lily da siostrze śniadanie, a wcześniej pozwoli się wyspać. Woleli, by mała była w pełni sił. 
Matt wypił jeszcze dwie kawy, wziął prysznic, ubrał świeżą koszulę i był już prawie gotowy do wyjazdu, gdy przyszło mu mierzyć się z jeszcze jednym problemem. 
A raczej dwoma. 
— Jedziemy z tobą. 
Drogę zagrodził mu Stephane. Podtrzymywał za ramię półprzytomną żonę, a determinacja na jego twarzy była wręcz namacalna. 
— To niebezpieczne. 
— Chodzi o naszą córkę. 
— Nie możemy brać cywilów na akcje. 
— Jesteś konsultantem, zapomniałeś? A ostatnio całkiem nieźle idzie mi w roli mediatora. 
— Jesteście uczuciowo zaangażowani w sprawę. 
— Ty też. Lily jest twoją była współpracownicą, a Manoline siostrzenicą. Powinni cię odsunąć od sprawy. 
Ze świstem wypuścił powietrze. Przeczesał palcami włosy i spojrzał na małżeństwo. Już wiedział, że z nimi nie wygra. Miał przed sobą ludzi, którzy od piętnastu lat żyli z dala od rodziny i przyjaciół, którzy na codzień mogli liczyć tylko na siebie. Oni i dzieci. Własny mikrokosmos. 
Nie odpuszczą. Nie oddadzą życia ukochanej córki w ręce zupełnie obcych osób. 
— Many będzie nas potrzebowała — wychrypiała słabym głosem Stephanie. — Będzie przerażona, roztrzęsiona i… i… — Ukryła twarz w ramieniu męża, jej ciałem wstrząsnął szloch. 
Matthieu zacisnął zęby. Protokoły wyraźnie mówiły o nie angażowaniu cywilów w obławy. Minimalizowanie potencjalnych ofiar. 
Ale czy nie był świadkiem, jak wielokrotnie inni policjanci naginali te zasady? Czy raz w życiu sam nie mógłby trochę odstąpić od regulaminu? 
— No dobrze — zgodził się w końcu. — Ale będziecie czekać obok karetki. Nie bliżej. Lily jest nieprzewidywalna. 
Pospiesznie pokiwali głowami. Matt zostawił ich pod opieką jednego z sierżantów, a sam wrócił do biura. Musiał wziąć jeszcze kilka ostatnich rzeczy, za nim wyruszy na akcje. Zaczął pospiesznie przeglądać szuflady. Broń, długopis, paralizator. Coś jeszcze?
Podniósł głowę, zerknął na biurko. 
I zamarł. Jego serce na moment stanęło. 
Na blacie stało bowiem zdjęcie. Zdjęcie jego ekipy. On, z poważną niewzruszoną miną, ubrany w skórzaną kurtkę, z odznaką przyczepioną do paska. Szczerząca się głupkowato Arabella, która górowała nad wszystkimi wzrostem, a jej dłoń błądziła niebezpiecznie w okolicach pośladka Matta. Onieśmielona Lily, nadal niedowierzająca, gdzie pracuje i Fréd, posyłający jej ukradkowe spojrzenia. 
Zgrany zespół. Dziesiątki rozwiązanych spraw. Wypitych po pracy win. Żartów i niebezpiecznych sytuacji. 
A teraz to wszystko miało się rozpaść. Za dwie godziny miał stanąć twarzą w twarz z Lily. Założyć jej kajdanki i odczytać prawa. Oskarżyć o współudział w morderstwie i porwanie. Zapakować do radiowozu tak, jak to robił z groźnymi przestępcami.
Kiedy Lily stała się groźnym przestępcą? 
Zrezygnowany usiadł w fotelu. Schował twarz w dłoniach i odetchnął ciężko. Nagle dotarło do niego, w jakim położeniu się znalazł. On, cały zespół. Ich idealna współpraca rozpadła się na milion kawałeczków. 
— Cholera! 
Wściekle uderzył pięścią w blat. Zdjęcie podskoczyło. Przy dolnej ramię pojawiło się drobne pęknięcie. 
Odchylił się, westchnął głęboko. Próbował uspokoić skołatane nerwy. Pierwszy raz dotarło do niego, że nawet jeśli złapią Lily, rozwiążą sprawę, to nic nie będzie już takie samo. Frédérique zapewne wyjedzie, a przynajmniej weźmie długi urlop. Będą musieli pilnować, by nie zrobił niczego głupiego. Arabella zostanie, bo pracuje na komendzie najdłużej z nich wszystkich. 
A Matt? Karzą mu wybrać nowych sierżantów. Może jakiś przydzielą. Nowych, pełnych zapału ludzi, dla których praca nadal wydaje się wielką przygodą. Będzie musiał nauczyć się z nimi współpracować. Niby są wakacje, mógłby też wziąć urlop na podratowanie zdrowia. Wyjechaliby z dzieciakami na jakąś grecką wyspę. Odpoczęli. Wyłączyłby telefon i przez kilkanaście dni skupił tylko na rodzinie. 
Tylko, że potem musiałby wrócić. Znów zatopić się w świecie bez Lily, bez Fréda. Spróbować funkcjonować tak, jakby nic się nie stało. Pewnie nie oskarżą go o niedopatrzenie. Był zbyt szanowany. Nikt nie mógł przewidzieć, że Lily okaże się psychopatką. 
Więc na początku będzie wstrząs. Ale potem życie na komendzie wróci do normy. 
A Matthieu Ferrat będzie musiał się dostosować. Tak jak zawsze. 
Tylko jak tu żyć, gdy przed oczami ma się obraz Lily, wnoszącej do hotelu poćwiartowane zwłoki? 

*** 

Dla Fréda nastąpił koniec świata. 
Leżał w szpitalnym łóżku, ze złamaną ręką, pobijany, podłączony do środków przeciwbólowych. Nie mógł się ruszyć, choć tak strasznie chciał w coś uderzyć. Nie mógł krzyczeć, wrzeszczeć z bezsilności, więc tylko płakał bezgłośnie, a Arabella gładziła jego dłoń. Leżał na wpół martwy, z pustym wzrokiem wlepionym w sufit. Przez jego głowę przebiegało tysiące myśli, każda bolesna niczym igła wbijana w serce. 
— Powinienem się domyślić — wychrypiał. — Coś zauważyć, przecież… 
— Oszukała nas wszystkich — Arabella przerwała mu stanowczym głosem. 
— Ale przecież ją kochałem… 
Bella zacisnęła zęby. Westchnęła cicho. 
— Każdy może się pomylić. 
Zapłakał. Pomylić? Jak to pomylić? Przecież chodziło o Lily, jego ukochaną Lily! Tą, która śniła mu się każdej nocy, dla której był gotów zrobić wszystko, dać gwiazdkę z nieba, którą chciał chronić, przed złem tego świata. 
Tylko okazało się, że to ona jest tym złem. 
— Co się z nią stanie? — zapytał. — Wyląduje w więzieniu, prawda? 
— Pewnie tak. Współudział w morderstwie, porwanie dziecka… Trochę posiedzi. 
Jęknął. Zamknął oczy, czuł łzy spływające po policzkach. Jego serce krwawiło, ból w klatce piersiowej palił niczym żywy ogień. Nie marzył o niczym innym, tylko by znów stracić przytomność i na moment zapomnieć. By świat w okół przestał istnieć, a wraz z nim bolesna prawda. 
— Lepiej by było, gdybym zginął — załkał. — Pewnie tego chciała. Żebym zszedł jej z drogi. 
— Ani mi się waż! — wybuchnęła Arabella. — Możesz sobie myśleć co chcesz, ale Lily cię lubiła. Naprawdę. Przynajmniej tak to wyglądało. A wypadek był zupełnie przypadkowy. Wykorzystała po prostu okazję żeby uciec. 
— Tak myślisz? 
— Znam się na ludziach. Nawet na psychopatach. 
Uśmiechnął się słabo. Ból troszkę zmalał. 
Ale gdy zamknął oczy, cały czas widział Lily. Uśmiechniętą albo skupioną. Pochylającą się nad stertą dokumentów. Łączącą dowody i śmiejącą się z żartów Fréda. Jej dźwięczny śmiech cały czas brzęczał mu w uszach. 
Jak ktoś tak idealny mógł być mordercą? 
Zatopił się w poduszkę i przykrył kocem. Za oknem robiło się coraz widniej. Zegar na ścianie wskazywał, że dochodzi siódma. Pewnie na komendzie nadal wrzało. Fréd powinien tam być. Brać udział w akcji. Pomagać. W końcu był policjantem. 
— Jest coś, co mógłbym zrobić? Cokolwiek? 
Bella stanowczo pokręciła głową. 
— Masz odpoczywać. Wrócisz do pracy, gdy wyzdrowiejesz.
— Ale tu chodzi o Lily! 
— I małą Manoline, która została porwana. Pewnie jest przerażona, roztrzęsiona i chce jak najszybciej wrócić do rodziców. Nie możemy pozwolić by jej sprawą zajmował się policjant nie spełni sił. 
Fuknął. Wydął wargi niczym obrażona dziewczynka. Czyli miał siedzieć na tyłku i się kurować? Jak gdyby w ogóle nie wiedział o całej sprawie? Dobre sobie. 
— Przecież znałem Lily najlepiej! Mógłbym pomóc ze stroną merytoryczną! 
Gdy wzrok mógł zabijać, Fréd byłby już martwy. Arabella bowiem nie znosiła sprzeciwu. 
Już chciała wybić mu ten pomysł z głowy, gdy nagle zadzwonił telefon. Zerknęła szybko na ekran. Wstała i odebrała na korytarzu. Fréd obserwował ją przez okno. Widział skupienie na twarzy. Dzwonili z pracy. Pewnie Matt. 
— Jakiś postęp? — naskoczył, gdy tylko Bella wróciła. 
Pokręciła głową. Usiadła z powrotem w fotelu i wyjęła z torby laptopa. 
— Mają tu dobry internet? 
— Pewnie jak w każdym szpitalu. 
Zaczęła stukać w klawiaturę. Przygryzała wargę, a w szybie odbijały się kolejne otwierane i zamykane strony. Frédérique nawet nie próbował zgadnąć, co robi. Przypatrywał się tylko z uwagą. Gdy skończyła, uniósł pytająco brew. 
Westchnęła. Obróciła laptopa w stronę chłopaka i wyświetliła nagranie z kamery przemysłowej. 
— Podejrzewają, że Lilu ukryje się w domku w Prowansji. Nasz kochany komendancik kazał mi sprawdzić kamery. I proszę bardzo. To nagranie sprzed godziny. Stacja benzynowa. Godzinę od Antibes. 
Fréd zmrużył oczy. Nagranie było trochę niewyraźnie, ale kobietą przy kasie musiała być Lily. Próbowała ukryć jasne loki pod kapturem bluzy. Musiała się spieszyć, skoro nie zmieniła wyglądu. 
— Co kupiła? 
— Dwie kanapki, wodę, kilka batoników. Zapłaciła gotówką. 
— Nie robi zapasów? 
— Pewnie poczeka aż dotrą na miejsce. Przefarbuje i wyprostuje włosy, założy soczewki i dopiero pójdzie do sklepu. 
— Dziewczynka mogła wykorzystać okazje i uciec.
— Pewnie jest otumaniona. Lily postara się, by jej zaufała. Mała zaśnie w nowym miejscu i wtedy Lily ogarnie zakupy. 
Frédérique zacisnął zęby. Obydwoje myśleli o tym samym. Za przeciwnika mieli zdolnego gracza. Znali go doskonale, ale on znał ich. Zabawa w kotka i myszkę. 
— Domyśli się, że jej szukamy — zauważył. — Matt nadal pracuje z Stephanem. W takim razie Lily szybko domyśli się, że przewidzieliśmy jej kolejny ruch. Ucieknie. Zmieni plan działania jest sprytna. 
— Ale jej nie chodzi o ucieczkę. I doskonale o tym wiesz. 
Na moment go zatkało. Musiał dopiero przetworzyć słowa Arabelli? Wiedział? Naprawdę wiedział? Niby skąd? 
I nagle go olśniło. Wszystkie puzzle trafiły na swoje miejsce. Zrozumiał. Przecież miał to przed oczami. Akta Lily. Bieda. Samobójstwo matki. Wcześniej alkohol. Możliwe, że narkotyki. Przerzucanie od jednej rodziny zastępczej do drugiej. Łatka „trudnego dziecka”. Wieczne kłody pod nogi. Skupienie się na ciężkiej pracy. Żadnych przyjaciół, żadnych bliskich. 
Żadnej rodziny. 
Tego właśnie Lily pragnęła najbardziej. Rodziny. Prawdziwej rodziny. Rodziców, siostry, brata. Zrobiłaby wszystko, by to zyskać. By móc powiedzieć, że ktoś się o nią martwi, ktoś troszczy. 
Niestety spaczone poczucie empatii, ślepe pragnienie miłości sprawiło, że zabrała się za spełnianie marzeń od złej strony. Za szybko, zbyt gwałtownie, Popełniła nieodwracalny błąd. Zrozumiały, oczywisty dla innych ludzi. Dla niej niedostrzegalny. 
Teraz miała Manoline, młodszą siostrę, z którą pomocą chciała wejść do rodziny. Nie ucieknie z kraju. Nie będzie się ukrywała. Gdyby chciała zniknąć, już dawno byłaby gdzieś w Ameryce Południowej albo w Azji. 
O nie. Lily będzie czekała. Przygotuje się na spotkanie z rodziną. 
Jęknął cicho. Przecież wiedział jak to się skończy. Nawet jeśli Lily była córką trenera ( a przecież nadal nie mieli pewności), to przecież i tak wyląduje w więzieniu. Zresztą, kto przyjmie do rodziny człowieka, który porwał ukochaną córeczkę. 
Zapowiadała się totalna katastrofa. 
Czerwona lampka w głowie Fréda zamigotała pierwszy raz od wypadku. Znał rozwiązanie. Od samego początku był asem w rękawie. 
— Pomogę wam — oświadczył. — Gdy dotrą na miejsce karz im się ze mną połączyć. 
Arabella z zaciekawieniem przekrzywiła głowę. 
— Dlaczego? 
— Mogę sprowadzić negocjacje na odpowiednie tory. 
— Jak? 
Westchnął głęboko. Bardzo nie chciał tego mówić. Tak naprawdę to miał nadzieję, że zrobi słodkie oczy i Bella po prostu się zgodzi. 
— Kocham Lily — powiedział stanowczo. — I gdy to wszystko się skończy, nadal będę ją kochał. 

***

Stephane wiedział, że sytuacja jest trudna. Bardzo trudna. Starał się zachować zimną krew ze względu na żonę, ale w środku cały się trząsł. Cały czas wyrzucał sobie, że to jego wina, że powinien zareagować wcześniej, omówić  udziału w śledztwie, wrócić wcześniej do domu. Może wtedy udałoby się ochronić Manoline. 
Zamknął oczy i westchnął cicho. Mleko się rozlało. Nie mógł już nic zrobić. Pozostało jedynie czekanie, aż odzyska ukochaną córeczkę. 
„ Dwie córki” przypomniała gorzko podświadomość. „Zapomniałeś o Lily?”
Pokręcił stanowczo głową. Miał wrażenie, że jako jedyny bierze pod uwagę to, że Lily wcale nie musi być jego córką. Przecież nie mieli jeszcze żadnych dowodów! Nie przeprowadzili testów! Postanowił, że uwierzy dopiero wtedy, gdy zobaczy wyniki badać DNA. 
Na razie musiał skupić się na Many. 
Tak jak powiedział Matt, podjechali pod posiadłość nieoznakowanym radiowozem, tuż za karetką. Ukryli się za pagórkiem. Mogli widzieć dom, ale sami byli prawie niezauważalni. 
Domek był nieduży, zbudowany z kamienia, z tarasem i małym basenem. Typowo wakacyjny, wynajmowany różnorakim turystom. Stephane nie był tu od ponad sześciu lat, ale i tak na wspomnienie tych błogich wakacyjnych dni, zrobiło mu się ciepło na sercu. Może jeszcze będzie normalnie?
Policjanci rozstawili sprzęt. Pozwolili Mattowi zacząć rozmowę. Wyszedł z samochody i wyjął megafon. 
— Lily? Wiemy, że jesteś w środku. Poddaj się proszę, a nie będziemy interweniować. 
Odpowiedziała mu głucha cisza. 
Stephanie nerwowo przełknęła ślinę. Stephane pokrzepiająco ścisnął jej ramię. Będzie dobrze. Przejdą przez to razem. 
— Lily? — Matt powtórzył wołanie. — Nie możesz uciec. Otoczyliśmy dom. Proszę, nie walcz z nami. Wyjdź z podniesionymi rękami. 
— Naprawdę chcesz mnie aresztować, Matt? 
Zamarli. To była ona. Stała przed domem z zaciętą miną. W jednej ręce trzymała pistolet, którym celowała w radiowozy, a drugą obejmowała za szyję Manoline. 
Stephanie z trudem stłumiła krzyk. Stephane zmiął w ustach przekleństwo. Powstrzymał żonę przed wyskoczeniem z samochodu. Musieli zachować przynajmniej względy spokój. Życie Many znalazło się w rękach profesjonalistów. 
— Wiesz dobrze, że wcale mi się to nie podoba. — Matthieu próbował załagodzić złość dziewczyny. — Wolałbym siedzieć teraz na komendzie i wypełniać akta kolejnej rozwiązanej sprawy. Albo odbierać gratulacje za złapanie seryjnego mordercy. Ale jestem tutaj. I próbuję odzyskać siostrzenicę. 
Zarechotała. Obrzydliwy, okrutny śmiech poniósł się po okolicy. 
— Siostrzenicy? Siostrzenicy?! Urocze! Czyż to nie urocze?! Tak troszczysz się o rodzinę. A przecież nawet nie jesteście spokrewnieni!
Stephane nie widział Matta, ale był prawie pewien, że policjant zaciska zęby. Profesjonalizm. Pełen profesjonalizm. 
Wychylił przez okno, tak, by lepiej zobaczyć Manoline. Dziewczynka trzęsła się przeraźliwie, była blada, ale poza tym wyglądała dobrze. Ubrana była w trochę niedopasowane ogrodniczki kolorową koszulkę. Nawet miała zaplecione warkoczyki. 
Żadnej kwi. Złamań. Co dawało nadzieję. 
— Jest moją rodziną. 
Znów śmiech. Przeszywający do szpiku kości rechot, który przywoływał najgorsze wspomnienia. 
— Rodzina! Słyszeliście go?! Rodzina! Jakież to szlachetne! Wspaniałe! Czy w takim razie, mnie też uratujesz? W końcu jestem córką Stephana. A Stephane to rodzina, prawda? — Uśmiechnęła się okrutnie. 
Manoline zapłakała. Stephanie poderwała się z fotela. Stephane w ostatniej chwili pociągnął ją za koszulę i posadził z powrotem. 
— Zabije cię — syknął. — Nie reaguj. 
— To nasza córka!
— Wiem. Ale Lily ma broń. Zdąży oddać przynajmniej dwa strzały. 
Odwróciła wzrok. Strach rozdzierał ich od środka, ale nie mogli dać się ponieść emocjom. Od tego zależało życie Many. 
— Chcę porozmawiać z ojcem! Wiem, że tu jest! 
Stephane zadrżał. To nie była prośba. To był rozkaz. Chłodny, przesycony stanowczością, nie znoszący sprzeciwu. Albo dacie mi czego chcę, albo zrobię masakrę. Wybierajcie. 
Radio zaszumiało. W samochodzie rozległ się głos Matthieu. 
— Stephane? Będziesz rozmawiał? 
Trener wzruszył ramionami. 
— A mam inne wyjście? 
— Weź mikrofon. Jest podłączony do systemu. Będzie cię słyszała przez megafon. 
Wykonał polecenie. Przez chwilę się wahał, ale wyszedł na zewnątrz. Ustawił się w takiej pozycji, by widzieć Lily i by ona widziała jego. Podniósł ręce. Czyste zamiary. Chciał przecież tylko porozmawiać. Tak, jak prosiła. 
— Dobrze cię widzieć — zaczął ostrożnie. — Jeszcze nie mieliśmy okazji porozmawiać… no wiesz… tak szczerze… wolałbym żeby to rozegrało się w innym czasie. W innych okolicznościach. Bez nerwów. Ale muszę się dostosować. Bo wiesz, sytuacja jest trudna. Ale chcę, żeby skończyła się dobrze. Dla nas wszystkich. Dla ciebie też. Naprawdę się przestraszyłem, gdy Matt powiedział, że mieliście wypadek. Bałem się o ciebie. Martwiłem się. Bo przecież jesteś moją córką, prawda? 
Mówił spokojnie, powoli, uważnie ważąc każde słowo. Nie spuszczał wzroku. Cały czas patrzył, ale nie na Lily, tylko na Manoline. Chciał ją uspokoić. Zapewnić, że jest bezpieczna. Że będzie dobrze. Że jest obok i będzie chronić swoją małą dziewczynkę. 
— Szybko się orientujesz. — Lily przewróciła oczami. — Szkoda, że dwadzieścia pięć lat temu nie byłej równie domyślny. 
— Musisz mi uwierzyć. Nie wiedziałem, że Daisy była w ciąży. Nigdy mi nie powiedziała. Wyjechała i straciliśmy kontakt. Gdybym wiedział… na pewno bym was nie zostawił. 
Dziewczyna prychnęła. Mocniej zacisnęła ramię na szyi Manoline. Mała zakaszlała. Posłała tacie błagalne spojrzenie. 
Serce Stephana zawyło. Miał ochotę rzucić się na Lily, wyrwać córkę, nie zważać na broń. 
Ale nie mógł. Ostrożność przede wszystkim. 
— Wiem, że jest ci ciężko. Rozumiem. Dzieciństwo bez matki, przerzucanie od jednej rodziny do drugiej, jak worek ziemniaków, Wiecznie na marginesie, z łatką trudnego dziecka. Bez prawa głosu, karana za głupstwo. To musiało być strasznie trudne. Więc rozumiem, że teraz pragniesz tylko rodziny. 
Przez chwilę Lily milczała. Z jej twarzy ciężko było wyczytać jakiekolwiek emocje. 
A potem nagle wybuchnęła. 
— Idź sobie! Zejdź mi z oczu! Rozumiesz? Naprawdę myślisz, że rozumiesz? Wiesz, jak to jest nie mieć nikogo, nikogo!, bliskiego? Kogoś, kto by się o ciebie troszczył? Martwił? Wiesz jak to jest, być zupełnie samym na świecie? Zawsze tak mówicie! Że wiecie! Rozumiecie! Bzdura! Nie macie pojęcia, przez co przeszłam! I nigdy nie będziecie mieć! Więc łaskawie odwalcie się! 
Dosłownie płonęła z wściekłości. Stephane odruchowo cofnął się o krok. Zerknął na żonę, która płakała bezgłośnie. Wydawało się, że znaleźli się w potrzasku. 
— Dobrze, masz rację — przyznał. — Nie mogę rozumieć, jak się czujesz, to prawda. Tylko nie znaczy, że uważam twoje uczucia za błahe, czy nieuzasadnione. Masz święte prawo czuć się porzucona i niechciana. Ale chcę to zmienić. Musisz uwierzyć, że nie wiedziałem o twoim istnieniu aż do naszego spotkania. Daisy nic mi nie powiedziała. Straciłem dwadzieścia pięć lat twojego życia. Twoje pierwsze kroki, pierwsze słowa, dni w szkole. Mnóstwo wspomnień. Jednak kto powiedział, że nie możemy stworzyć nowych? Razem? Chociaż spróbujmy? 
Przez moment miał wrażenie, że się udało. Lily patrzyła na niego wzrokiem, w którym zobaczył małą, zagubioną dziewczynkę, która potrzebuje jedynie odrobinę miłości. 
Ale potem dziewczynka zniknęła. W jej miejsce pojawiło się czyste szaleństwo. 
— Kłamiesz! Wszyscy kłamiecie! Nic nie rozumiecie! Nic nigdy nie rozumiecie! Rodzina? Szczęśliwa rodzina? Już nigdy nie będziecie szczęśliwi! Nigdy!
Wystrzeliła dwa razy w powietrze. Huk poniósł się okolicy. 
Stephane skulił się w sobie. Wymienili z żoną przerażone spojrzenia. Sytuacja zrobiła się patowa.
— Ale ja nie chcę cię zrozumieć. Chcę pomóc. 
Wszyscy odwrócili się jak na komendę. Zajęci krzykiem Lily, nie zauważyli jak pod dom podjechał kolejny radiowóz. Najpierw wysiadła z niego Arabella. Wyjęła z bagażnika wózek i pomogła usiąść na nim Frédowi. Chłopak nadal był przeraźliwie blady, podpięty do kroplówki, ale zacięty wyraz twarzy mówił, że nic go nie powstrzyma. 
— Freddy… 
— Cześć, Lily — uśmiechnął się do dziewczyny. — Martwiłem się o ciebie. 
Przełknęła głośno ślinę. Jej ucisk na szyi Manoline zelżał. 
— Co ty tu robisz? — wychrypiała. 
Wzruszył ramionami. 
— Nie wiem. Pomyślałem, że chciałabyś porozmawiać. 
Lily zadrżała. Fréd ścisnął dłoń Arabelli, a ta pchnęła go trochę bliżej. 
— Jadłaś śniadanie? — zapytał. — Pewnie nie. Słabo wyglądasz. Jeśli twoim ostatnim posiłkiem był nasz burger, to pewnie jesteś głodna. 
Dziewczyna nie odpowiedziała. Wpatrywała się w chłopaka szeroko otwartymi oczami, jakby był duchem. Jej usta drżały, palce zaciskała na ramieniu małej. 
— Czego chcesz? — wychrypiała. — Czego chcesz! 
Wszyscy cofnęli się o krok przestraszeni. Tylko Frédérique pozostawał niewzruszony. 
— Chcę cię przeprosić — przyznał szczerze. — Przeprosić, że nie pomogłem ci wcześniej. Że nie zauważyłem, jak bardzo potrzebujesz miłości. Jak bardzo potrzebujesz wsparcia. Może byłbym wstanie ci pomóc, zapobiec temu, co się stało. 
Lily tylko pokręciła głową. Szarpnęła ręką, Manoline krzyknęła. Policjanci rzucili się do przodu, jednak Fréd powstrzymał ich ruchem ręki. 
— To nie musi się tak skończyć — mówił dalej. — Nikogo nie zabiłaś. Jesteś młoda, masz trudną przeszłość, sąd będzie łaskawszy. A za dziesięć lat będziesz mogła rozpocząć nowe życie. Pomogę ci, obiecuję. Będę czekał. Możemy jeszcze być szczęśliwi i… 
— Zamknij się! — wrzasnęła Lily. — Nie masz pojęcia, o czym mówisz! To koniec! Już nic nie będzie tak dawniej! Nic! 
— Jest szansa, cały czas jest szansa — Frédérique nie dawał za wygraną. — Popatrz na swojego tatę, na siostrę. Teraz są przerażeni, ale to dobrzy ludzie. Dadzą ci drugą szansę. Ale ty musisz dać szansę nam. Jednak nie zrobisz tego, krzywdząc Many. Czy jeszcze kogoś. Jeśli teraz się nie poddasz, stracisz jakąkolwiek nadzieję na szczęśliwe zakończenie. 
— Nic nie rozumiesz — szepnęła Lily. — Zawiodłam was. Zawiodłam was wszystkich. Dla mnie już nie ma szczęśliwego zakończenia. 
— Zawsze jest… 
— Nie. Popełniłam za wiele błędów. Twoja miłość też była błędem. Żegnaj Freddy. 
A potem jakby się załamała. 
Puściła Manoline. Dziewczynka rzuciła się przed siebiem. Wpadła w ramiona Stephana i wybuchła płaczem. 
— Ci, skarbie, już dobrze, już jesteś bezpieczna — uspokajająco głaskał córkę po plecach. — Już dobrze. — Ostrożnie posadził ją w radiowozie, gdzie czekała Stephanie. Mała momentalnie przytuliła się do mamy. Na razie wszystko skończyło się dobrze. 
Tylko, że Lily nadal stała przed domem. Cała drżała. Po jej policzkach spływały łzy. Zaciskała palce na pistolecie i błądziła wzrokiem po zebranych. 
— Lily… — Stephane zrobił krok w przód. 
— Przepraszam — jęknęła. — Przepraszam, że was skrzywdziłam. 
A potem przyłożyła broń do skroni i nacisnęła spust. 



I oto przedstawiam Wam ostatni rozdział. Mam co do niego mieszane uczucia, szczególnie jeśli chodzi o ostatnią scenę. Po prostu nie mogłam jej skończyć! Podchodziłam kilka razy, odkładałam, szukałam inspiracji i tak nie jestem zadowolona z ostatecznej wersji. Ale cóż, zamierzam to opowiadanie skończyć. Jeszcze tylko epilog i blog uznam za zakończony. 
Mam jednak nadzieję, że Wam ten rozdział przypadł do gustu. Jak zwykle z niecierpliwością czekam na Wasze komentarze i za wszystkie z góry dziękuję. 
Pozdrawiam
Violin