niedziela, 6 października 2019

Rozdział 1

Kevin Tillie był człowiekiem co do zasady niechętnym morderczym zapędom, krwawym zbrodniom tudzież okrutnym zemstom. Jako szlachetny siatkarz, sportowiec, obiekt westchnień niewinnych dziewic i ich matek czuł się zobowiązany do bycia wzorem cnót wszelakich. Krwi się brzydził, wymachiwanie nożem uważał za niesmaczne, a celowanie w ludzi z broni palnej lub łuku, było niegodne prawdziwego mężczyzny, kobiety, czy też człowieka ogólnie. 
Tego jednak poranka był żądny mordu, rzezi, sprawiedliwości. Menda jakaś, diabeł wcielony w ludzkiej skórze, bezmózgi płaziniec, sadysta przebrzydły postanowił skuwać chodnik. Głośno i z uczuciem. O szóstej rano. Przerywając w ten sposób spokojny, życiodajny sen Kevina. Wyrywając go z krainy wiecznej szczęśliwości, czekolady i pianek na ognisku. Jak w ogóle można być tak okrutnym? 
Oczywiście na początku Tillie próbował zasnąć. Przewrócił się na bok, przylgnął do ściany, głowę nakrył poduszką, doliczył do setnej owcy i pięćdziesiątej lamy, ale niewiele to dało. Cierpliwość miał przeciętną, poddał się szybko. Dźwignął się z łóżka, przeklął śpiącego na drugim łóżku towarzysza, zmienił pidżamę na strój bardziej odpowiedni i przez chwilę stał na środku pokoju, rozważając nad sensem istnienia. 
Jego współlokator, również Kevin, choć Le Roux, sen miał kamienny, nie obudziłoby go nawet tornado. Pozostali zawodnicy pokoje mieli w innej części hotelu, żaden rannym ptaszkiem nie był, a sztab dla odmiany zapewne do późna analizował taktykę przeciwników. Z reprezentantami innych krajów Kevin spoufalać się nie zamierzał. 
Dlatego też po namyśle postanowił zejść na śniadanie. Skoro nie mógł zaznać snu, to chociaż uzupełni kalorie. A o tak wczesnej porze powinni jeszcze mieć Nutelle. Kto powiedział, że wszyscy sportowcy odżywiają się zdrowo?
Dumny z własnej przebiegłości zszedł do lobby. W hotelu panowało znużenie ogólne. Młody recepcjonista ledwo podniósł wzrok znad telefonu,  którym zapewne toczył zaciętą bitwę o władzę nad królestwem goblinów. Bagażowy przysnął oparty o staromodny, trochę pordzewiały wózek. Kelnerka w całodobowym barze sączyła kolejną kawę, niecierpliwie odliczając do końca zmiany, 
Kevin skinął im głową po czym skierował się do restauracji. Olbrzymi baner przed wejściem informował dumnie, że śniadania serwują już od piątej rano. Mimo tego na sali były tylko dwie osoby — młoda kelnerka i trener reprezentacji Polski, który dłubał w laptopie popijając kawę. Nawet nie zwrócił uwagi na siatkarza, a wszystkie stanowiska z jedzeniem były nietknięte. Panował wręcz idealny spokój. 
Kevin znów uśmiechnął się pod nosem. Miał całe jedzonko tylko dla siebie. Nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. 
Wziął więc miskę i raźnym krokiem udał się po owsiankę/ W głowie układał sobie plan posiłku. Oj, tak zacznie od czegoś lekkiego, potem jajeczniczka, kiełbaski, croissant, nuttella, jego ukochana nutella… 
Bezmyślnie otworzył garnek z owsianką. Zanurzył chochlę… 
I wydał z siebie przeraźliwi pisk. Chochla wypadła  mu z ręki. Ze stukotem potoczyła się po ziemi. Odskoczył jak oparzony, cały czas piszcząc. Blady, z trudem łapiąc powietrze, przypominał ducha. 
A przecież nic wielkiego się nie stało. 
Po prostu w owsiance pływała odcięta dłoń. 

***

Ekspres zapiszczał, a czerwona lampka zamigotała złowieszczo. Komendant Matthias Ferret przetarł dłonią zmęczone oczy, przeciągnął się i dopiero wtedy sięgnął po kawę. Wiszący na ścianie zegar wskazywał dwanaście po siódmej. 
— Od kiedy jesteś takim rannym ptaszkiem? — zaśmiał się Frederique Rosher
— Szwagierka z rodziną przyjechała — burknął. — Ludzie z nich dobrzy, lubię ich niewątpliwie, ale czworo dzieci w domu to istne Zoo. Lepiej wyrwać się z domu, za nim one cię z niego wygonią. 
— Dlatego dla dobra ludzkości lepiej nie mieć dzieci! — roześmiał się Rosher, poklepał szefa po ramieniu po czym wyszedł, by podrywać nową recepcjonistkę. 
Fred był aspirantem, człowiekiem choć młodym, cieszącym się na komendzie sporym szacunkiem. Cieżko powiedzieć, czy ze względu na talent do wyplątywania się z kłopotów, czy też burzę brązowych włosów. Wygląd cherubinka i okręcił sobie wokół palca wszystkie policjantki. 
Matt go lubił. Fred głupi nie był, pracowity, choć czasami za bardzo lekceważył procedury. A Matt kochał procedury prawie tak bardzo jak kolorowe segregatory. Pracował w wydziale zabójstw od dziesięciu lat i jeszcze nigdy nie wytknięto mu błędu proceduralnego. Adwokaci oskarżonych płakali rzewnymi łzami, rwali włosy, rezygnowali z zawodu, a przełożeni tylko z uznanem kiwali głowami. Matt może nie łapał seryjnych morderców, ale nigdy nie sprawiał problemów. 
— Ciężki dzień? — w kuchni pojawiła się Arabella. Na jej widok Matt, odruchowo cofnął się nieznacznie.
— Jeszcze nawet się nie zaczął — mruknął. 
— Tu nie ma lekkich dni. Albo będziemy mieli jakiegoś fajnego trupa, albo stertę papierów do uzupełniania. I sam padniesz trupem. Co mogłoby być całkiem ciekawe. Na pewno nie odpuściłabym sekcji twoich zwłok. — Oblizała wargi, kokieteryjnie poruszyła brwiami, a potem przepchała swoje dwumetrowe cielsko do lodówki, ledwo mieszcząc się między szafkami. 
Matt bez słowa ustąpił jej miejsca. Robił tak odkąd pamiętał. Nie żeby pamiętał, kiedy pierwszy raz spotkał Bellę. To chyba było jeszcze w szkole policyjnej. A może w liceum? W każdym razie, on był wtedy młody i głupi, a ona przerażająca. Dwa metry wzrostu, bary jak u zapaśnika, ciemne loki do pasa i oliwkowa cera. 
Wolałby nie wpaść na nią w ciemnej uliczce. 
— Może dostaniemy jakiegoś fajnego zabójce? — dalej myślała na głos kobieta. — Najlepiej seryjnego! Albo takiego mszczącego się na przestępcach. Mściciel z Cannes brzmi bardzo romantycznie, nie uważasz?
Kiwnął głową i jeszcze mocniej spróbował usunąć się w cień. Upił łyk kawy, skrzywił się, dorzucił kostkę cukru, znów upił, znów się skrzywił, dorzucił drugą i bez próbowania wrócił do swojego biurka. Poprawił zszywacz, który przesunął się o dwa centymetry za bardzo w prawo, odsunął krzesło na dokładnie siedemdziesiąt centymetrów, wziął dwa głębokie wdechy, a potem usiadł. Musiał uzupełnić raporty z ostatniego przesłuchania. Podejrzana o zabójstwo męża miała sporo pieniędzy. Już wynajęła jednego z najlepszych adwokatów w mieście.
— Panie komendancie…? 
Ledwo przyłożył długopis do papieru, a zza drzwi wychyliła się głowa. Była ta głowa cokolwiek ładna, dość młoda, otoczona burzą jasnych, kręconych włosów i z lekko przerażonymi niebieskimi oczami. Ferret mógłby nawet uznać oczy za interesujące, ale powstrzymywały go trzy kwestie — żona, praca i zbrodnie. Oczy potrafiły wiele powiedzieć o mordercy. 
— Coś się stało, Lily? — zapytał, uśmiechając się miło. 
— No tak, znaczy nie, znaczy tak jakby — dziewczyna zaczęła się plątać. — Chyba mamy morderstwo? 
— Chyba? Aspirancie Garrout, morderstwo jest albo go nie ma. Człowiek nie może być trochę martwy. 
— A żywe trupy? — wyrwało jej się. — Tak, przepraszam, komendancie, oczywiście ma pan rację, ja tylko… 
— Już, dobrze, spokojnie. — Matt kiwnął uspokajająco ręką. — Lepiej powiedz mi, co się stało? 
Lily przełknęła głośno ślinę. Przestąpiła z nogi na nogę, zerknęła przez ramię i jakby pobladła nieznacznie. 
— Lepiej będzie jak sam pan to zobaczy — powiedziała. 
A Matt już wiedział, że będzie ciekawie. 


***
Hotel Laguna mieścił się na obżerzach miasta, niedaleko nowego centrum sportowego.  Kilkupiętrowy budynek ze szkła był jednym z ostatnich niesieciowych, wysokiej klasy hoteli w mieście. Położenie sprawiało jednak, że właściciel ledwo łączył koniec z końcem. Czasami wynajmował pokoje podejrzanym typkom. Okoliczni mieszkańcy skarżyli się regularnie, ale dopóki nikogo nie zastrzelono policja umywała ręce. 
Pierwsi na miejsce przyjechali policjanci dzielnicowi. Potwierdzili zgłoszenie, zabezpieczyli teren i dopiero wtedy zadzwonili do komendy głównej. Ta wezwała patologa, śledczych, sprzęt i wałówkę. Ferret jak zwykle dotarł ostatni. 
Tego nie cierpiał najbardziej. Prawdopodobieństwo, że coś zostanie niedopatrzone rosło proporcjonalnie do jego opóźnienia. Ludzie uważali, że dokumenty nie mają sensu. On wiedział, że kiedyś się przydadzą. 
— Co mamy? — zapytał, przechodząc pod taśmą policyjną. 
Lily skrzywiła się nieznacznie.
— Nic przyjemnego. 
— Morderstwo nigdy nie jest przyjemne, Garrout. — Spojrzał na nią z pobłażaniem. — Zresztą potrzebuję faktów, nie opinii. 
— Tak, jest komendancie! — Zasalutowała odruchowo. — Melduję, co nastąpiło. O godzinie szóstej zero siedem pan Kevin Tillie znalazł w owsiance uciętą dłoń. Po wyrażeniu początkowego przerażenia, powiadomił obsługę. Obsługa potwierdziła obecność  dłoni w owsiance, a także odnalazła ramię w jajecznicy. O szóstej piętnaście powiadomiła policję. O szóstej dwadzieścia pięć pojawił się pierwszy radiowóz. Dłoń jest prawa, ramię lewe. Męskie, przynajmniej tak twierdzi nasz patolog. 
— A reszta ciała? 
— Znaleziona przez nas zespół. Dwie stopy w kiełbaskach. Prawe ucho w pieczywie. Nogi w garze z masą na naleśniki. Kadłub pod jednym stołem. Nigdzie by się nie zmieścił.
— Głowa? 
— Nadal szukamy. 
Zacisnął zęby. Weszli do holu. Wszędzie kręcili się policjanci, goście i obsługa. Panował względny chaos.  
— Ile ludzi jest w hotelu? 
— Stu trzydziestu czterech gości i stu dziesięciu pracowników. 
— Zróbcie listę, ściągnijcie ludzi, niech posprawdzają monitoring i alibi wszystkich. Mamy już tożsamość ofiary? 
Lily zerknęła w notatki. Była już mniej blada, a nawet trochę jakby zainteresowana. 
— Niejaki Gerald Delacour. Był kierownikiem męskiej reprezentacji siatkówki. Na plecach miał tatuaż. Rozpoznał go jeden z siatkarzy. 
— Bardzo dobrze. — Matt kiwnął z aprobatą głową. 
Wyjął komórkę i wybrał numer Arabelli. Kobieta przerażała nie tylko jego, ale i wszystkich informatyków w okolicy. 
— Arabella? Mamy zabójstwo. Denat nazywa się Gerald Delacour. Chcę o nim wiedzieć wszystko. Billingi, media społecznościowe, wyciągi z kart. 
Oczywiście, kochanieńki — zaświergotała Bella w akompaniamencie czegoś, co brzmiało jak obcinaczka do paznokci. — O, w kartotekach go mamy. Złe parkowanie dwa lata temu. Ładne zdjęcie ma, uroczy człowiek. Cóż, niestety piękni ludzie szybko odchodzą. Pamiętaj o tym Matteńku. Kolacja po pracy?
Matt tylko przewrócił oczami, a potem rozłączył się. Lily już nie było. Kilka metrów dalej rozmawiała z recepcjonistą. Zostawił jej więc wstępne przesłuchanie, a sam skierował się do restauracji. 
Przed drzwiami siedział jakiś mężczyzna. Dosyć młody, owinięty kocem i trzęsący się jak osika. To on musiał znaleźć ciało. Matt postanowił przesłuchać go później. Na razie pożytek z siatkarza był żaden. 
W miejscu znalezienia zwłok pracowali technicy i patolog. Na środku rozłożono specjalną folię, na której próbowano złożyć zwłoki w jedną całość. 
— Fajne puzzle, co nie? — widząc komendanta, zarechotał Fred. —  Ktoś miał poczucie humoru. Byłaby z tego niezła zabawka edukacyjna. „Poskładaj własnego trupa”, dozwolone od lat trzech. 
— Odrobina szacunku — warknął Matthieu. 
Fred przymknął się momentalnie. Podał komendantowi gumowe rękawiczki po czym odsunął się na bezpieczną odległość. 
Matthieu przyznał przed samym sobą, że morderca wykonał robotę wręcz artystyczną. Nie powiedział tego głośno. Fred miał rację, ale niech się młodzież nauczy skromności. 
Ciało przypominało trochę manekin. Niewątpliwie było męskie, pocięte na równiutkie kawałki, jakby laserem, no po prostu po mistrzowsku. Wystarczyło przysunąć którąkolwiek z kończyn do kadłuba, by ukryć ślady zbrodni. Żadnych poszarpanych tkanek, czy urwanych kości. 
Wszystko psuła krew. 
Nie była to niestety układanka dla dzieci, a najprawdziwszy trup. Niewątpliwie płci męskiej, morderca łaskawie pozbawił go odzienia. Masywnej postury, solidnym owłosieniem, już zaczynał blednąć. Normalny facet w średnim wieku. Tyle, że bez głowy. No cóż, każdemu może się zdarzyć. 
— Wiemy jak umarł? — zapytał Matt. Ostrożnie, by niczego nie naruszyć oglądał część po części. 
Fred wzruszył ramionami. 
— Na razie nie bardzo. Patolog ciało obejrzał, prychnął, fuknął i stwierdził, że bez głowy to on może gówno zrobić. Znaczy, przepraszam, z fusów wróżyć. No może na stole coś wywnioskuje. 
— Ale poćwiartowali go po śmierci? 
— Tak przynajmniej twierdzi. Znaczy patolog, nie trup. 
Matt kiwnął głową. Podniósł się z kucek, przeciągnął starannie, by rozluźnić mięśnie, a potem omiótł wzrokiem pomieszczenie. 
— Ktoś ruszał jedzenie? 
— Niczego nie pozwoliłem tknąć. 
Znów kiwnięcie głową. Zignorował fakt, że Fred się krzywi. Młody był, pochwał oczekiwał. W końcu zrozumie, że za to mu płacą. 
Komendant przeszedł się po sali. Zajrzał do owsianki i jajecznicy, jak każdy porządny Francuz, nad croissantami zatrzymał się na moment. Naprawdę niczego nie ruszali. Piękne, złociste ciasto zdobiły czerwone plamki. Teraz już brunatne. Odebrałyby apetyt każdego. 
Ferret przez chwilę użalał się nad dziedzictwem kultury przodków. Oddał hołd wypiekom wszelakim, po czym, po dokładnie trzydziestu dwóch sekundach, odwrócił się na pięcie i wrócił do współpracowników. 
Frederique zajęty był właśnie przesłuchiwaniem jednej z pracownic. A raczej pocieszaniem. Młode dziewczę, chyba obce, płakało rzewnymi łzami, trzęsło się i przedstawiało obraz ogólnie żałosny. Aspirant był człowiekiem szlachetnym, zaoferował niewiaście swą szeroką, męską pierś, chusteczkę, wsparcia udzielił, byle tylko otrząsnęła się szoku. 
Oczywiście wszystko tylko po to, by uzyskać jak najdokładniejsze zeznania. 
Matthieu skwitował to tylko cichym warknięcie. Fred zrozumiał od razu. Poderwał się na równe nogi i wrócił do porządnej pracy. 
Sam komendant udał się do holu. Przesłuchanie takiej ilości ludzi było trudne, oddelegował więc innych policjantów do przepytania mniej podejrzanych świadków. Sam chciał zacząć od pechowego znalazcy. 
Kevin Tillie nadal siedział przed wejściem. Trząsł się już jakby trochę mniej, odzyskał kolory, kocyk jednak zatrzymał. Morderczym wzrokiem, wodził spod przymrużonych powiek po sali, jakby w każdym widział mordercę. 
Co jest całkiem możliwe — pomyślał Matt. 
— Komendant Matthieu Ferret, prowadzę dochodzenie — przedstawił się, siadając obok. — To pan znalazł ciało? 
— Tylko rękę — burknął siatkarz. Patrzył na śledczego spode łba, jakby był wyjątkowo oślizgłym robakiem. 
– Nazywa się pan Kevin Tillie, tak? 
Mężczyzna mimowolnie podniósł głowę. Tak naprawdę, Matt pytał czysto formalnie. Kevin dotyczył go jakoby dwojako. Służbowo — jako świadek, i prywatnie — jako siatkarz. Szwagier komendanta sam był kiedyś zawodnikiem, cudownym dzieckiem francuskiej siatkówki, wielkim przyjmującym. Grać już nie grał, poszedł w trenerkę. Szło mu różnie, zależnie od roku, raz był wielbiony za mistrzostwo świata, następnie mieszany z błotem, radość z pracy miał, więc nie narzekał. Matthieu temat zainteresowany był pośrednio, ze względu na żonę, a dokładniej jej siostrę, która za siatkarza wyszła. Rodzinę przecież trzeba było wspierać. 
— Dobrze pan znał ofiarę? 
Znów wzruszenie ramionami. 
—Wszyscy go znali. 
Matt zacisnął zęby, ale nie okazał irytacji. Przyzwyczaił się. Świadkowie potrafili być stworzeniami wyprowadzającymi z równowagi nawet tybetańskiego mnicham. Policji kłamali dla zasady, bo tak, bo przecież to policja. Głupiej informacji, co jedli na śniadanie, wyciągnąć się nie dało. Ale przyzwyczaił się. Za to mu płacili. 
— Proszę opowiedzieć dokładnie, jak pan znalazł... hm... fragment ciała? Co robił pan tak wcześnie na śniadaniu? 
W oku siatkarza pojawił się dziwny błysk. 
— Ja panu powiem, dlaczego. To przez tych idiotów! 
— Idiotów? — Komendant oschle uniósł brew. 
— No tak, idiotów. No bo kto to widział o szóstej rano chodnik skuwać. Sadyści, przeklęci, płazińce cholerne, to przez nich całe to zamieszanie.
— Uważa pan, że to robotnicy zabili ofiarę? 
— Co? A! Nie, nie. Ale jakby mnie nie obudzili, to ktoś inny znalazłby zwłoki, prawda? I miałbym święty spokój!
Matthieu potarł skroń. Zaczynała go boleć głowa. 
— Dobrze, proszę na razie odpocząć. Czy może pan wskazać kogoś, kto lepiej znał kierownika?
— Sztab? — burknął tylko Tillie, a potem wrócił do użalania się nad sobą. 
Matt zostawił go w spokoju. Póki nie dowie się więcej, każdy będzie podejrzany i niewinny. Pytać, pytać, pytać, szukać oznak kłamstwa i sprawdzać alibi. Dotychczas się sprawdzało, zasady były fajne, niezależnie od okropności zbrodni. 
Zresztą czasu nie miał. Profesjonalistą był od lat prawie siedemnastu, gdyby użalać miał się nad każdym denatem, to już dawno sam skończyłby na cmentarzu. Papierologia pomagała. 
Zmarszczył brwi, rozejrzał się. Ludzi było mnóstwo, policja pracowało aż miło. Zbierali zeznania, dane, porównywali z dokumentami. Wśród gości przeważali siatkarze, reprezentacji różnych. Oprócz rodaków, rozpoznał Polaków, szwagier swego czasu pracował dla nich, Argentyńczyków i Kanadyjczyków, również był pracodawców szwagra. 
Ogólnie szwagier obrotny człowiek był. 
Komendant sztab rozpoznał od razu, zebrali się na szczęście wszyscy w jednym miejscu. Hotel był porządny, klasę trzymał, bar otwarty był niezależnie od natężenia umarlaków na metr kwadratowy. Członkowie sztabu raczyli się więc alkoholem, wcześnie może i było, ale po śmierci kolegi musieli jakoś ukoić nerwy. Matthieu podszedł do nich bez wachania. 
— Komendant Mattieu Ferret, prowadzę dochodzenie — powtórzył, zachowując stuprocentowy spokój. — Panowie pracują w reprezentacji Francji, tak? Znali panowie niejakiego Geralda Delacoura? 
— Czyli to jednak jego trzasnęli? — zapytał jeden. Najstarszy z całego towarzystwa, łysy zupełnie. 
— Owszem, bardzo mi przykro, składam szczere wyrazy współczucia. — Pomimo wszystko Matt empatię w sobie posiadał, przydawała się czasami w zawodzie. Zresztą też był człowiekiem, żonę miał, dzieci, ludzkie uczucia nie były mu obce. 
— Ciężko się jakoś o tym myśli — burknął drugi. — Był człowiek, nie ma człowieka. I nawet nie chcą powiedzieć, jak zginął. 
Ferret w duchu pogratulował dzielnicowym policjantom zapobiegliwości. Ciało widziały tylko pojedyncze osoby, nie wywołali jeszcze paniki. 
— Niestety, ale na tym etapie śledztwa niewiele możemy zdradzić. — Przepraszająco rozłożył ręcę. — Chciałbym jednak zadać panom kilka pytań dotyczących kolegi. 
Wymienili znaczące spojrzenia. Spięli się przy tym, odsunęli jakby nieznacznie i rozglądnęli w okół. Było ich pięciu w wieku od około trzydziestu pięciu do sześćdziesięciu lat, posturę różną, identyczne granatowe polówki. Mogliby wyglądać bardzo profesjonalnie, ale trupy kolegów raczej do profesjonalnych nie należały. 
— Proszę pytać — Łysy machnął tylko ręką. 
— Oficjalne zeznania to nie są, nagrywać nie będę, tylko notować. 
— Niech pan robi co chce. Pana praca, nie będziemy się wtrącać. 
Wyciągnął notesik z torby notesik i ołówek, sprawdził naostrzenie końcówki, otworzył na czystej stronie. 
— Długo panowie znali Delacoura? 
— Z rok. Zaczął pracować w zeszłym sezonie, nie mamy pojęcia skąd go związek wytrzasnął. 
— A czym się w ogóle zajmował. 
— No wszystkim, jak to kierownik. 
Zapisał. Wszystko. Szerokie pojęcie, ale może w siatkarskim świecie trafne. 
— I ogólnie nie sprawiał kłopotów? Mógł mieć jakiś wrogów?
W tym momencie sztab nabrał wody w usta. Cała piątka. Odwrócili głowy, zgarbili się i zaczęli bawić się kieliszkami. 
— Tak szczerze, to nie wiemy — przyznał w końcu łysy. — Za bardzo towarzyski to on nie był. 
— Obowiązki wykonywał sumiennie. 
— Inaczej by go zwolnili. 
Matt dalej zapisywał. Wiedział, że coś ukrywają. Pracował długo, doświadczenie miał spore, ileś rozwiązanych spraw na koncie. I instynkt. Czuł, że członkowie sztabu o czymś mu nie mówią. Może nie specjalnie, może uważają, że to średnio ważne. A może próbują kogoś chronić. 
Wtedy zauważył szóstego mężczyznę. Siedział kilka stołków dalej, przed szklanką z whiskey, przysłuchiwał się rozmowie, ale starał się wyglądać tak, jakby w ogóle go to nie obchodziło. 
Ferret przyjrzał mu się ostrożnie. Koszulka się zgadzała, również Francuz, nie siatkarz, za stary. Skądś tę twarz kojarzył, chyba z telewizji, nie tylko tych kilku meczów, na których swego czasu był. 
— Pan również pracował z ofiarą? 
Mężczyzna przełknął ślinę. Odsunął się na krześle, podrapał po głowie, a potem wzruszył ramionami. 
— Trudno by było żebym nie pracował. Jestem trener reprezentacji Francji. 
Znał go, oczywiście, że Matthieu go znał. Laurent Tillie, teraz wszystko pamiętał. Ojciec Kevina, znawcy ciała, człowiek ogarnięty, radzący sobie w życiu i w pracy, odpowiedzialny za rosnącą popularność siatkówki w ojczystym kraju. Szwagier go lubił, choć coś tam za uszami miał. Tillie, nie szwagier. Jakieś drobne konflikty na arenie międzynarodowej. Ale zawodnicy skoczyliby za nim w ogień. 
— Czy również uważa pan, że Delacour nie miał żadnych wrogów? Wszyscy go lubili? 
Trener odwrócił wzrok. 
— Nie no, chyba nie. Normalny człowiek był. 
— Pewnie, u nas sami normalni — wtrącił się łysy. — Palić nie palił, pił czasami, ale to każdy, po wygranym meczu trudno lampki wina sobie nie walnąć, co nie? Jak coś trzeba było załatwić to załatwiał, nie imprezował, dziwek… przepraszam, panien do towarzystwo na wyjazdach do hotelów nie sprowadzał, jak chłopaki mieli jakiś problem, to starał się go rozwiązać. 
Komendant pokiwał głową, choć ani trochę w te bajki nie wierzył. Gdyby był psem, byłby owczarkiem niemiecki, kłamstwo wyczuwał na kilometr. Ktoś coś kręcił, kłamał. 
Jeszcze raz spojrzał na sztab. Potem potoczył wzrokiem po holu. Wszędzie pełno było siatkarzy. Szeptali między sobą, rzucali podejrzliwe spojrzenia. Plotki, ploteczki, każdy coś podejrzewał, każdy coś wiedział, słyszał. 
Ale nikt po za nimi nie mógł o tym wiedzieć. Sport rządził się własnymi prawami. 
— To będzie trudne śledztwo — westchnął Matthieu, a potem udał się na komendę na randkę z papierami. 



Cześć, hej i czołem! Violin już kompletnie upadła na łeb i postanowiła napisać kryminał. A przynajmniej coś kryminalno podobnego. Już po raz czwarty zabieram się za historię niby siatkarską, ale nie opartą na wątku obyczajowym. I mam nadzieję, że tym razem ją skończę.
Historia jest zupełnie niezależna, nie ma nic wspólnego z innymi moimi blogami. Nie pojawia się więc Nicolas Antiga czy bliźniaki. Dla nich przewidzianą mam inną historię.  
Rozdziały będą się pojawiać się bardzo nieregularnie, co 10 dni, lub co dwa tygodnie. Wynika to z faktu, że czas ograniczają mi zadanka z fizyki, a nie mam zrobionego aż takiego zapasu rozdziałów. Dodatkowo planuję drugą część Once Upon a December. 
Oczywiście, z wielką niecierpliwość czekam na wszystkie wasze komentarze. Jeśli chodzi o starych czytelników, to mam nadzieję, że wytrzymacie ze mną jeszcze te kilkanaście rozdziałów, a nowych witam serdecznie i zapraszam do zakładki Wasze Blogi. 
Dobra, to chyba tyle. Widzimy się pod następnym rozdziałem!
Violin

8 komentarzy:

  1. Szczęka mi opadła. Dosłownie! Morderstwo morderstwem, ale żeby poćwiartować ciało i jego poszczególne elementy powrzucać do jedzenia? Mam wrażenie, że mamy tu do czynienia z niezłym psycholem, który przy okazji odebrał mi apetyt ... a już miałam wybrać się na wycieczkę krajoznawczą do lodówki :(
    Biedny Kevin. Nie dość, że obudzono go w tak okrutny sposób, to potem musiał znaleźć ludzką dłoń w swojej owsiance. Ja na jego miejscu zapewne zeszłabym na zawał, a ten ograniczył się jedynie do przeraźliwych pisków. Szacun. Taka refleksja mnie nadeszła. Gdy Lily zdawała Matthieu całą relację od chwili zejścia Kevina na śniadanie po znalezienie poszczególnych ludzkich szczątków przez obsługę, ja zastanawiałam się nad tym czy w trakcie tego całego zamieszana Vital nadal siedział niewzruszony nad swoim laptopem haha ^^ ogólnie to jestem pod wrażeniem pomysłu na tą historię. Ciekawi mnie czy mordercą okaże się któryś z siatkarzy bądź ktoś ze sztabu szkoleniowego. Już po samych zeznaniach widzimy, że odnaleźć winowajcę wcale łatwo nie będzie :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cóż, ogólnie ostatnio mam jakieś mordercze zapędy xd No i po lekturze "Dwóch głów i jednej nogi" Chmielewskiej jakoś to ćwiartowanie samo mi się pchało. Ale hej, przynajmniej dbam o Twoją linię co nie?
      Bardzo dziękuję za komentarz!
      Pozdrawiam
      Violin

      Usuń
  2. Zapowiada się kolejne świetne opowiadanie w Twoim wykonaniu. Ja już jestem nim zachwycona.
    Los zgotował bardzo nieprzyjemny poranek Kevinowi. Nic dziwnego, że był w szoku. Chyba nikt nie chciałby znaleźć się na jego miejscu i znaleźć kawałka ludzkiego ciała w jedzeniu... To morderstwo było wyjątkowo makabryczne. Ktoś, kto się niego dopuścił na pewno nie jest normalny. Śledztwo na pewno nie będzie łatwe, bo wyraźnie każdy coś tutaj ukrywa. Matt staje przed trudnym zadaniem, ale jest na tyle dobry w tym, co robi, że na pewno prędzej czy później odnajdzie sprawcę.
    Czekam z niecierpliwością na kolejny rozdział.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jej, zawsze miło się czyta, że kogoś nowe opowiadanie już wciągnęło. Jednak takie komentarze strasznie motywują.
      Pozdrawiam
      Violin

      Usuń
  3. Pomimo tego, że nie cierpię krwi wszelakiej oraz tego, że w niektórych opisach zbrodni są ujęte masakryczne ujęcia ludzkich oczu to uwielbiam czytać kryminały o tak brutalnej wymowie, a w tym moim mistrzem jest Chris Carter :D Tutaj zaczęło się podobnie, jest drastyczny opis zbrodni, a do tego wszystkiego dochodzi jeszcze rozczłonkowane ludzkie ciało... Aż mnie otrzepało! :D Ani trochę nie zazdroszczę Kevinowi, że znalazł w swojej owsiance ludzką dłoń. Jego poranek zaczął się okropnie, a to odkrycie wszystko spotęgowało. Ja to go podziwiam, że nie zemdlał! Policja będzie miała ręce pełne roboty, bo to paskudne śledztwo, a jak na razie nie mają nic. Ciekawe, czy przesłuchania pracowników hotelu, gości, a przede wszystkim sztabu reprezentacji Francji coś dadzą, bo w chwili obecnej niektórzy chyba coś kręcą. Czy zamordowany człowiek sztabu był faktycznie taki czysty na jakiego go kreowali? Zżera mnie ciekawość! :D Pierwszy raz się spotykam z takim pomysłem, z połączeniem siatkówki z kryminałem, więc na pewno będzie ciekawie ^^ Od pierwszego rozdziału polubiłam Lily, wydaje się być taka sympatyczna i pocieszna ^^
    Matt wraz ze swoim zespołem stanął przed niesamowicie trudną do rozwiązania sprawą, ale jego doświadczenie i instynkt na pewno pozwolą mu na dorwanie sprawcy prędzej czy później :)
    Życzę dużo weny!
    Pozdrawiam ;*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Piona, ja też nie lubię krwi, a kryminały czytam namiętnie. Zresztą, gdyby moja niechęć do wnętrzności wszelakich, to może nawet zostałabym patologiem? Ale niestety pozostaje mi tylko pisanie kryminałów.
      Bardzo dziękuję za komentarz!
      Pozdrawiam
      Violin

      Usuń
  4. Co jak co, ale po Tobie nie spodziewałam się tak brutalnego szlachtowania zwłok xD
    Chociaż muszę przyznać, że bardzo mnie urzekły fragmenty ludzkiego ciała w jedzeniu, zwłaszcza w jajecznicy ♥
    Minie trochę czasu zanim zapamiętam imiona wszystkich istotnych postaci, więc napiszę, że Pan policjant ma bardzo ciekawe zadanie przed sobą. Też liczę na seryjnego mordercę i więcej zwłok, ot co, takie hobby. Lubię kryminalne rzeczy i muszę przyznać, że zastanawiałam się jak to będzie wyglądać z siatkówką, ale niczym się nie zawiodłam. Przeciwnie, pierwszy rozdział wchłonęłam jak czekoladę, którą zawsze mam gdzieś pod ręką.
    Czekam na następny rozdział i życzę powodzenia z zadankami, pamiętam, jak fizyka potrafiła być upierdliwa.

    Pozdrawiam bardzo serdecznie,
    Eden


    Until the dawn

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cóż, czasami lubię zaskakiwać xd A tak na serio, to jakiś kryminał już od dawna chodził mi po głowie. Zresztą w najstarszych opowiadaniach też nie oszczędzałam bohaterów. Dwa razy nawet torturowałam i prawie doprowadziłam do śmierci Stephana.
      Bardzo dziękuję za komentarz!
      Pozdrawiam
      Violin

      Usuń