środa, 16 października 2019

Rozdział 2

W trakcie, gdy Matthieu skrupulatnie wypełniał kolejne elementy śledztwa, w jego domu rodzinnym panował względny spokój. Żonę miał odpowiedzialną, właścicielkę cukierni, z porządnej rodziny, bez skłonności do imprez tudzież innych form libacji alkoholowych. Wino owszem, lubiła, ale spożywała je zazwyczaj w towarzystwie, z rozmówcą. Tego dnia rozmówcę akurat miała, bowiem do Francji zawitała jej starsza siostra wraz z rodziną. 
Coś rąbnęło, huknęło i z sufitu posypał się tynk. Stephane Antiga oderwał się na moment od laptopa. Przez trzy sekundy nasłuchiwał, po czym stwierdził brak kolejnych niepokojących odgłosów. Wzruszył więc ramionami i wrócił do pracy. 
Znów huknęło. Tym razem mocniej. Tynk sypnął się na klawiaturę. Stephane skrzywił się i z irytacją strzepnął pył. 
— Skarbie, wszystko w porządku? 
Do salony zajrzała jego żona, dotychczas na tarasie omawiająca z siostrą wydarzenia ostatniego półrocza. Na co dzień mieszkały w dwóch różnych krajach, łatwiej się plotkuje w cztery oczy niż przez telefon. 
— U mnie tak, jeszcze żyję, mam się dobrze. Ale za te krasnale u góry gwarancji nie daję. 
— Pójdziesz sprawdzić? — zrobiła minę zbitego szczeniaczka. — Bo jeszcze coś się stało i oskarżą nas o niedopełnienie obowiązków rodzicielskich. 
Westchnął cicho, kiwnął głową i odłożył laptopa. 
— Kocham cię, wiesz? — Kobieta wyszczerzyła się głupkowato, po czym za nim zdążył odpowiedzieć na to jakże ważne pytanie, odwróciła się na pięcie i wróciła do plotek wszelakich. 
Stephane znów westchnął. Lubił wzdychać. To dobrze wpływało na układ oddechowy.
Na piętrze o dziwo panował względny spokój. Przynajmniej teoretycznie. Krwi nie było, zwłoki żadne nie leżały. Znał jednak zarówno swoje dzieci, jak i te szwagierki, do normalnych na pewno nie należały. Czasami zastanawiał się, po kim to mają. Po czym zawsze przypominał sobie, o posiadanych trzech młodszych braciach. I wszelkie wątpliwości znikały. 
— Mama? 
Najpierw zauważył kołtun jasnych włosów, potem przeraźliwie długie nogi i dopiero na końcu zdał sobie sprawę z tego, że patrzy na swojego własnego, rodzonego syna. Który wyglądał w miarę normalnie. Wszystko miał na swoim miejscu, przeraźliwie blady nie był, zielony też nie, czerwony tym bardziej. 
— Timi, dziecko drogie, wszystko u was w porządku? 
Chłopiec spąsowiał, odchrząknął i nerwowo zerknął przez ramię. 
— W porządku, w porządku. Bawimy się. 
— Bawicie się? A w co się bawicie? 
— Pokazuję maluchom figurki. 
— Te kolekcjonerskie?
— Nie, oczywiście, że nie! — obruszył się Timo. — Nie upadłem jeszcze na głowę. Nie, takie mam przenośne, podróżne, zestawik nieduży, badziewie to to,  wziąłem z domu, bo pomyślałem, że dzieciakom zostawię. Manoline i tak bawić się nie będzie. 
Stephane ze zrozumieniem pokiwał głową. Swoje dzieci znał, wiedział, że syn i córka różnią jak niebo i ziemia, odmienne zdanie musieli mieć dla zasady we wszystkim, na zainteresowaniach zaczynając po ulubiony kolor ręcznika.
— Ale na pewno bezpieczne te zabawy są? — dopytał na wszelki wypadek. — Bo w salonie tynk trochę jakby spadł… 
— A, to! Nie, to drobiazg. — Chłopak machnął lekceważąco ręką. — Henry udawał spidermane, niegroźna zabawa przecież, co nie? Po ścianach jeszcze nie chodzi, cały jest, tyle że z łóżka spadł. 
— Piętrowego? — zapytał lekko zgłupiały Stephane. 
— E, takie to piętrowe jak ja baletnica. 
— Jeszcze dziesięć lat temu chciałeś zostać tancerką. 
Timi naburmuszył się, tupnął nogą niczym mała dziewczynka i prychnął: 
— Dawno temu i nieprawda. 
— Jak tam chcesz. — Jego ojciec tylko wzruszył ramionami. Kłócić się nie zamierzał, energii na to nie miał, zresztą z natury był człowiekiem bezkonfliktowym. — Ale zobaczyć was na oczy mogę? Przeliczę tylko stadko i róbta co chceta? 
Timo zgodził się bez wachania. Wpuścił ojca do pokoju, a ten potwierdził, że owszem dzieci jest jeszcze troje, w tym jego własna córka, wszystkie zdrowe, całe, żadne nie krwawiło i nie płakało. Wydawały się dobrze bawić. 
Dopytał jeszcze, czy na pewno wszystko w porządku i już miał wracać do pracy, gdy na zewnątrz zachrobotał żwir na podjeździe. Wszystkie dzieci rzuciły się do okna, tratując się przy tym nawzajem. 
— Tata wrócił! 
Pisk małej Elodie prawie rozerwał bębenki trenera. Westchnął, potarł skroń, a potem powoli ruszył za rozradowaną dzieciarnią. 
Matthieu właśnie zmieniał buty. Skinęli sobie na powitanie głową. Lubili się, może nie byli najlepszymi przyjaciółmi, ale gadać razem potrafili, wypić też, a po wypiciu ponarzekać na żony. Kochali je szalenie, momentami nie cierpieli jeszcze bardziej, więc rozumieli się doskonale. 
— Bardzo rozrabiały? — zapytał Matt, nieudolnie próbując oderwać córkę od nogi. 
— Przeciętnie. Jak widzisz wszyscy żyjemy. Czworo dzieci i troje dorosłych. Do ogarnięcia. Zresztą, są już samowystarczalne, za dużo uwagi nie wymagają. 
— To dobrze. — Kiwnął głową komendant. — Mam do ciebie pewną sprawę, ale to później, dobrze? Już na spokojnie, na trzeźwo może być ciężko. 
Stephane nie dopytywał. Zjedli kolację, porozmawiali z żonami, wytrzymali relacje dzieci, sumiennie wypełnili obowiązki ojców, mężów i głów rodziny, po czym wieczorem zasiedli w salonie. Z kieliszkami dobrego, czerwonego wina. Owszem, sytuacja wymagała pewnego wzmocnienia, jednak świadomi byli swoich genetycznych ograniczeń. Nawet Stephane, pomimo spędzenia dekady wśród nacji wschodnio–– centralno europejskiej, nie zwiększył swojej tolerancji na napoje wysoko procentowe. 
— Ciężki dzień w pracy? — zapytał grzecznie, nalewając szwagrowi. Małżonek udało im się pozbyć, skorzystały z obecność mężów w domu, wybyły na miasto. Jak twierdziły „one też potrzebują odpoczynku.”
— To jeszcze nic nie wiesz? — odparł szczerze zaskoczony Matt. — Media jeszcze nic nie wiedzą? 
— Ale czego niby nie wiedzą? 
— Kropnęli jednego z waszych. 
Stephane zgłupiał. Zastygł z kieliszkiem w dłoni, nie bardzo wiedząc jak zareagować. Po namyśle, upił łyk, odłożył kieliszek i z zainteresowaniem przekrzywił głowę. 
— Mógłbyś przybliżyć sprawę?
— Oczywiście, chodzi dziwie się, że jeszcze jej nie znasz. 
— Na wakacjach lubię się odciąć od mediów społecznościowych. 
Ferret nie skomentował tego. W zamyśleniu podrapał po brodzie i przygryzł wargę. Stephane czekał cierpliwie. Znali się od przeszło piętnastu lat, zawodów swoich nie ukrywali, wiedział, że szwagier lubi trzymać się procedur. Nie przeszkadzało mu to przesadnie, fanem krwawych zbrodni nie był, szczegółów nie potrzebował. 
— Dobra, trochę ci powiem i tak się prędzej czy później dowiesz — zgodził się w końcu. — Głupi nie jesteś, jakbym cię teraz zostawił w niewiedzy, to z czystej ciekawości przynajmniej podpytałbyś, kogo zabili. Nazwisko Delacour, coś ci mówi? 
— Gdzieś się obiło o uszy — przyznał Stephane. — Ale co, jego zamordowali, czy on zamordował? 
— Jego. I to dość brutalnie. Niejaki Gerald Delacour. Kierownik reprezentacji Francji w piłce siatkowej mężczyzn. Coś ci to mówi. 
— Przeciętnie. Widziałem gościa może ze dwa razy. Wiesz doskonale, że moje stosunki z obecną drużyną są raczej słabej jakości. Więc zabójcy raczej ci nie wskażę. — Rozłożył  bezradnie ręce. 
Matt zachował kamienną twarz. Jedynie lekki błysk w oku świadczył, że jeszcze nie skończył. 
––  Niby tak, ale coś tam jednak wiesz. Dobra, słuchaj, o informatora będzie mi trudno, oni wszyscy coś kręcą, policji gówno chcą powiedzieć. A ciebie mam na miejscu. Rodziny chyba nie oszukasz, co nie? 
––  Korzyści z tego żadnych mieć nie będę ––  przyznał Antiga. ––  A mógłbym?
Matthieu pokręcił głową. Dolał sobie wina, przeczytał etykietę, zacmokał z aprobatą po czym zerknął na zegarek. 
––  Dziś już dzwonić nie będą ––  mruknął. ––  Sytuacja jest trudna, acz nie beznadziejna. Powiem ogólnie, szczegółów podać nie mogę, potrzebowałbym oficjalnej zgody. Ale tak sobie wszystko przeanalizowałem i pomyślałem, że ty znasz to środowisko całkiem nieźle. Ofiarę mamy, świadków i podejrzanych też, brakuje motywu. Kto by chciał zabijać kierownika reprezentacji? Wszyscy uparcie twierdzą, że wrogów żadnych nie miał, duszą towarzystwa nie był, ale kłopotów też nie sprawiał. Więc, dlaczego? 
Stephane nie odpowiedział. Nie, żeby nie chciał, po prostu trochę go to pytanie zaskoczyło. Matt mówił całkowicie poważnie, chodziło o morderstwo. Zawsze uważał, że siatkówka jest sportem spokojnym, bezkonfliktowym, w którym największym problemem był przeładowany kalendarz.  
W życiu by nie przypuszczał, że ktoś mógłby paść ofiarą morderstwa. Zastanowił się porządnie. Gdyby sam był ofiarą, to dlaczego? Kto mógłby chcieć go zamordować?
W jego głowie pojawiło się kilka nazwisk, ale od razu je odrzucił. Każdy z powodów wydawał się być być błahy, wręcz naiwny. A mówił o dorosłych mężczyznach! 
— Niestety, ale na ten moment nic nie przychodzi mi do głowy — przyznał ze skruchą. 
— Serio nic? — Matt jakby dostał obuchem w głowę. — Żadnych wkurzonych zawodników, nieodbytych kontraktów? Może nie zgodził się na wyjazd któregoś zawodnika na turniej albo do jakiegoś klubu. Wiesz, siatkarz dostaje zakaz, miliony przechodzą mu koło nosa, wkurza się i w ramach zemsty zabija Delacoura. 
Stephane westchnął. 
— Żeby to jeszcze miało sens… Był tylko kierownikiem. Wiesz, załatwiał sprawy w hotelach i na halach, czasami na lotnisku. Dla ogółu jest raczej niegroźny. 
Komendant zacisnął zęby. Z hukiem odstawił kieliszek, wstał i zaczął chodzić w kółko. Stephane przyglądał mu się zaciekawiony. 
— Dobra, okej, rozumiem. Ale nie wmówisz mi, że siatkówka to taki super, hiper bezkonfliktowy sport i żadnych przekrętów nie robicie. Doping, wypłaty, jakieś odszkodowania. Może Delacour coś takiego odkrył i chcieli go uciszyć. 
— Może. Tylko pamiętaj, że to siatkówka. Nie zarabiamy milionów, nie jesteśmy idolami młodzieży, jeden sezon nie ustawia nas do końca życia. W popularni to jesteśmy może w czterech krajach na świecie. I wszędzie przegrywamy z piłką nożną. Zabijanie nas nie ma żadnego sensu — wyjaśnił spokojnie. Ameryki nie odkrył, wszyscy to wiedzieli, Matt zapewne też, tylko jeszcze nie połączył faktów. Sportem interesował się wybiórczo, tyle, by zrobić przyjemność żonie. Stephane rozumiał, do szwagra pretensji nie miał, sam na temat śledztw wszelakich miał wiedzę zerową. 
Teraz patrzył, jak Matthieu opiera się plecami o fotel i w zamyśleniu skubie tapicerkę. 
— Czyli mam szukać motywu po za zawodowego? — zapytał w końcu. — Cholera, to nie jest przypadkowe przywalenie mężowi patelnią, czy zadźganie żony. Faceta poćwiartowali! Szukamy psychopaty! 
Antiga wzruszył ramionami. Cóż innego miał zrobić? Morderstwami się nie interesował, był porządnym obywatelem krajów różnych, podatki płacił na czas, przepuszczał staruszki na pasach, a w terenie zabudowanym to nawet prędkości nie przekraczał. Zasypiać mógł bez noża pod poduszką,  a dzięki wrodzonemu spokojowi makabryczne zbrodnie nim nie wstrząsały. 
Dolał sobie więcej wina, a po sekundzie namysłu uzupełnił też kieliszek Ferrata. Inspektor usiadł z powrotem w fotelu, wziął kieliszek, sprawdził wzrokiem, czy na pewno dobrze go trzyma i dopiero wtedy upił dokładnie dwa i pół łyka. 
— Dobra, załóżmy, że ci wierzę. — Chłodny ton w ogóle nie wzruszył Stephana. — Wyjaśnił mi tylko jedną rzecz; dlaczego sztab reprezentacji zachowuje się tak, jakby coś ukrywał? Czegoś mi nie mówią i jestem tego pewien. 
Trener zmarszczył brwi. Teraz on wstał. Podszedł do okna i wyjrzał na taras. W świetle ogrodowych lamp dostrzegł ruch przy bramce. Kobiecą sylwetkę, która walczyła z klamką. Przez ułamek sekundy myślał, że to jego żona wróciła z wojaży. Sylwetka była jednak niższa, trochę bardziej krępa i jakby dziwnie wystraszona. 
— Chyba masz gościa — poinformował grzecznie. 
Dokładnie w tym momencie rozległ się dzwonek. Przez ułamek sekundy przez twarz Matta przemknęło coś na kształt oburzenia. No bo jak ktoś może zakłócać spokojny wieczór. I to bez zapowiedzi! Przecież to skandal! 
Zaraz jednak się opanował. Wstał, wygładził koszulę i równym, wręcz marszowym krokiem ruszył do drzwi. 
Stephane cicho parsknął śmiechem. Kolejny raz potwierdziło się, że ma za szwagra wyjątkowo ciekawą postać. 
— Aspirancie Garrout, co pani tu robi? Ile razy mam powtarzać, że wszelkie odwiedziny musicie zapowiadać. 
— Panie inspektorze, bo ja… bo ten… bo to wszystko skomplikowane
Matt pojawił się w przejściu, z tajemniczą postać. Była dziewczyna była niezbyt wysoka, nie drobna, ale też nie gruba. Miała miły wyraz twarzy, a Stephan od razu poczuł do niej jakąś dziwną sympatię. Ot, taką zwykłą, jak do człowieka, który przytrzyma ci windę.
Rozglądała się po salonie lekko przerażonym wzrokiem. Na ramionach narzuconą miała policyjną kurtkę, a do piersi przyciskała wypchaną papierami teczkę. Na widok trenera zaczerwieniła się gwałtownie i zaczęła dziwnie kiwać się na boki. 
— Ja nie wiedziałam, że inspektor ma gości, myślałam… wiem, powinnam zadzwonić, ale wszystko działo się tak szybko… nie wiedzieliśmy, co mamy zrobić. To był pomysł Freda! Powiedział, że tylko ja mogę przyjść, bo mnie inspektor nie zje… 
Matthieu westchnął cicho. Zmusił dziewczynę by usiadła w fotelu. 
— Jesteś samochodem? 
— Metrem. Teraz są straszne korki… 
Wyjął z szafki trzeci kieliszek. Garrout nie protestowała. Stephane przyglądał jej się zaciekawieniem. Uniósł ze zdziwieniem brew, gdy wypiła całe nalane wino za jednym razem. 
— Dobrze, dobrze, może wszystko wyjaśnię, bo tak bez zapowiedzi wpadłam, trochę bez sensu, prawda? Chodzi o to, że dzwoniła do nas żona tego całego Delacoura, co go dzisiaj trzasnęli — zaczęła mówić, zupełnie nie zwracając uwagi na fakt, że Antiga cały czas jest w pomieszczeniu. Przez moment chciał się wycofać, ale wystarczyło spojrzenie Matta by został. 
— Jakoś specjalnie zdziwieni, że dzwoni nie byliśmy, w końcu każdy by dzwonił. W Paryżu teraz jest, nieruchomościami się zajmuje, tamtejsza policja poinformowała ją o śmierci męża. Popłakała, trochę rozpaczała, a jak się uspokoiła, to zadzwoniła do nas. No bo, żeby się niby na identyfikacje zwłok umówić. Ale ledwo żeśmy odebrali telefon, to zaczęła nawijać. Totalnie bez ładu i składu, z jakimś porąbanym akcentem, trzech ludzi jej słuchało i nie rozumiało. 
— I przyszłaś tutaj tylko po to, by powiedzieć, że dzwoniła? — Matt starannie cedził irytacje. 
Stephane przyglądał się całej sytuacji z umiarkowaną fascynacją. Dziewczyna kogoś przypominała, nie był jednak wstanie powiedzieć kogo. Do tego miał wrażenie, że cały czas zerka na niego kątem oka, jakby był wyjątkowo ciekawym okazem w Zoo. 
— Oh, nie, oczywiście, że nie! Aż tak na głowę nie upadliśmy, proszę mi wierzyć! Chociaż… no dobrze, potem powiedziała coś, co znacząco może wpłynąć na śledztwo. Więc przekopaliśmy stare akta, znaczy Fred przekopał, znaczy w bazach danych znalazł, wszystko podrukował, bo wiemy, że inspektor to woli mieć na papierze, przyniosłam od razu, żeby już pan nie musiał jeździć i… 
Matt przerwał jej zniecierpliwionym machnięciem ręką. 
— Dobrze, dobrze, rozumiem. Przejdźmy do rzeczy. Cóż takiego powiedziała ta żona? 
Garrout ze świstem wciągnęła powietrze, wyprostowała się, a potem użyła najbardziej poważnego tonu, jaki Antiga kiedykolwiek słyszał. 
— Twierdzi, że za wszystkim stoi sztab. 
I wtedy Stephane już wiedział, że kilka najbliższych dni będzie bardzo ciekawych. 

***

Matthieu Ferret był człowiekiem skrupulatnym i obowiązkowym. Dlatego też, już następnego dnia, z samego ranka stawił się w kostnicy. Wcześniej odbył piętnastominutową rozmowę z patologiem, który klął na czym świat stoi. Policja bowiem nadal nie znalazła łepetyny denata i patolog miał ograniczone pole do manewru. Jak sam stwierdził, przypominało to trochę rozwiązywanie krzyżówek bez kratek. 
— Logiki w tym nie ma żadnej — burknął Mattowi na przywitanie. — Totalny bezsens i chaos. 
— A kto powiedział, że mordercy kierują się logiką? 
— No nikt — przyznał. — Ale coś w tych łbach jednak mają, co nie? Zbadałem nieboszczyka, trudne to nie było, w kawałkach był, to przynajmniej każdą część mogłem sobie spokojnie obejrzeć.
-- Coś z tych oględzin wyniosłeś? 
-- Obrzydzenie do świata na pewno. Nie no, tak źle jeszcze nie jest. Morderca to tak naprawdę tchórz. Poćwiartować żywego człowieka brzydził się zapewne. A może odezwały się w nim wyrzuty sumienia? 
-- Obcięli nam fundusze na profilera - mruknął Matt. - Konkrety, proszę!
- Dobra, dobra, po co te nerwy? Przeprowadziłem analizę, wysiliłem komórki mózgowe i doszedłem do wniosków wspaniałych. Do zgonu doszło wczoraj, koło dziewiątej wieczorem. Poćwiartowano go już po śmierci, prpfesjonalnymi narzędziami, chirurgiczna robota. 
- Lekarz? 
- Niekoniecznie. Ale ten ktoś porządnie odrobił lekcje. Musiał działać szybko, skoro o szóstej znaleziono pierwszy fragment.
- Może miał pomocników? 
- Nie zdziwiłbym się. W każdym razie przemyślałem sprawę. Ciąłeś kiedyś piłą? 
- Pewnie! - prychnął Mattieu, ale zaraz się zaczerwienił. - Raz próbowałem przyciać deseczki do łóżeczka Elodie. 
- Do tego, co rozleciało się po jednej nocy? 
- Drewno było kiepskiej jakości! 
Patolog parsknął śmiechem. Oszczędził sobie jednak zgryźliwych komentarzy. Zamiast tego przeciągnął się, niczym pianista wyprostował palce, by jednym ruchem odciągnąć prześcieradło okrywające zwłoki.
-- Voila! Nasz nieboszczyk. 
Ferret opanował chęć skrzywienia się. Cóż, ciało do najpiękniejszych nie należało, w piętnastoletniej karierze widział bardziej urocze. Przełknął jednak ślinę i zachował stoicki spokój. Powtarzał sobie, że wcale nie jest tak źle. Po oczyszczeniu i złożeniu w całość, denat prezentował się całkiem przyzwoicie. Oprócz tego, że nadal nie ma głowy. 
— Jesteś wstanie określić dokładną przyczynę zgonu? 
— Podejrzewam mocny cios w głowę. Albo coś podobnego. Ciężko stwierdzić. Nadal szukacie łepetyny? 
— Od trzydziestu godzin bez przerwy. Wysłaliśmy informacje, do wszystkich komisariatów w Paryżu i okolicach. Przeszukują miasto, informują firmy wywożące śmieci. Metr, po metrze, dzielnica, po dzielnicy, w końcu ją znajdziemy. 
— Chyba, że pływa gdzieś w Sekwanie — odparł cierpko patolog. — Matthieu, skarbie ty moje, przyznaj po prostu, że zawaliliście sprawę. 
Ferret zamarł. Ze świstem wciągnął powietrze, zaczerwienił się, stanął na baczność i już miał zamiar zaprotestować, gdy drzwi do kostnicy otworzyły się z hukiem. 
W progu stanął mężczyzna. Przed sześćdziesiątką, niski, zupełnie łysy, z lekko skośnymi oczami i płaszczem prawie do ziemi, narzuconym na ramiona. Na jego widok, Matt wyprostował się jeszcze bardziej, choć wydawało się to już niemożliwe. 
Patolog tylko kpiąco przewrócił oczami. 
— Dzień dobry, inspektorze Javier! 
— Dobry — burknął inspektor. — To nasz denat? 
— Dokładnie. W pełnej okazałości, z wyjątkiem głowy. 
— Coś ciekawego znaleźliście? 
— Nadal szukamy. 
— Podejrzenia jakieś macie, komendancie?
— Moi ludzie przesłuchują podejrzanych… 
— Czyli nic nie macie. Zgłoście się, jak coś będziecie mieli. 
Chciał wyjść, ale Matt nieznacznie zagrodził mu drogę. Nagle do głowy wpadł mu dziwny, ale zaskakująco oczywisty pomysł. Tak naprawdę, to nie było nawet nic nowego. Tylko potrzebował oficjalnej zgody. Bo kłopotów mieć nie chciał. 
— Powiedzmy… powiedzmy, że mam pewien pomysł — zaczął niepewnie. Choć był o dobrą głowę wyższy od inspektora, to pod jego spojrzeniem, czuł się dziwnie malutki. — Chodzi o ogólne okoliczności zbrodni. 
— Wiesz, kto zabił? 
— Jeszcze nie, ale…. 
— W takim razie nie zawracaj mi głowy. — Inspektor odwrócił się na pięcie i ruszył w kierunku wyjścia. 
Matthieu pognał za nim. Zwykle uparty nie był, skrupulatny tak, uparty niekoniecznie, wiedział kiedy odpuścić, zresztą nie lubił się użerać z ludźmi. Na komendzie ceniony był dokładność, przez całą karierę, nigdy niczego nie zaniedbał. Ktoś mógłby powiedzieć, że jest za bardzo skupiony na papierologii, ale odrobinę instynktu śledczego też posiadał. A to wystarczyło, by w Paryżu znaleźć mordercę. 
— Chodzi o drobną pomoc — wyjaśnił, próbując nadążyć za przełożonym, który zaskakująco szybko przebierał krótkimi nóżkami. — Ja tam się na siatkówce nie znam, a przynajmniej nie bardzo, w ogóle to się sportem nie interesuje. A to podobno zupełnie inny świat jest. Chciałbym go zrozumieć. 
— To poczytaj w tym całym internecie. 
Odetchnął głęboko. W myślach policzył do dziesięciu, a potem kontynuował ze stoickim spokojem. 
— Po prostu przydałby się ktoś, kto ich rozumie. Siatkarzy. Jakiś konsultant, były zawodnik, czy coś podobnego. 
Inspektor popatrzył na niego z pobłażaniem. 
— Mamy problem z wyciągnięciem pieniędzy na kawę. Myślisz, że miasto opłaci, kolejne miejsce pracy? 
— No nie, oczywiście, że nie! Ale gdyby… gdyby ten ktoś pracował za darmo? 
W oczach inspektora pojawił się dziwny błysk. Matt uśmiechnął się w duchu. Już czuł, że wygrał. 
— Za darmo, powiadasz? 
— Tak, tak — szybko zapewnił. — Tylko dostęp do informacji do śledztwa potrzebuje. Status konsultanta. Nic wielkiego, od drobiażdżek. Znam człowieka od lat, żadnej rozróby nie zrobi, nie ucieknie z ważnymi danymi do Honolulu, to dobry facet jest. 
— Czyli chcesz, żebym wtajemniczył w śledztwo obcą osobę? I to jeszcze możliwe, że emocjonalnie związaną ze sprawą. 
— A mamy wybór? Na razie, to błądzimy jak dzieci we mgle. Dzwoniła żona ofiary, twierdzi, że to wina sztabu. Rozmawiałem z nimi, nabrali wody w usta, nic nie powiedzą. Coś ukrywają, a ja nie wiem co. Ten konsultant, to nawet specjalnie nie musiałby się rzucać w oczy. Ot, analizowałby informacje. Niewielka robótka, a jak pomocna!
— Skoro tak mówisz… 
Inspektor zamyślił się na moment. Matthieu czekał na odpowiedź cierpliwie. Znał przełożonego wystarczająco długo, by wiedzieć, że jest skąpy niemiłosiernie, nawet jeśli chodzi o nie jego pieniądze. 
— No dobrze, niech będzie. A mogę chociaż wiedzieć, jak ten twój konsultant się nazywa? 
Tu Ferret znów się uśmiechnął. Odpowiedź była prosta. 
— To oczywiście Stephane Antiga. 


Z wielką przyjemnością przedstawiam rozdział drugi. Mam co do niego mieszane uczucia, ale  mam nadzieję, że Wam przypadł do gustu. Szczególnie, że ostatnio mam wrażenie, że piszę strasznie chaotycznie. 
Jak zwykle czekam na wasze komentarze i za wszystkie z góry dziękuję. 
Pozdrawiam
Violi 

4 komentarze:

  1. Cóż, śledztwo prowadzone przez Matthieu zdecydowanie nie należy do łatwych i przyjemnych. Sprawa jest zawiła oraz skomplikowana, a brak głowy denata dodatkowo wszystko utrudnia. Nie dziwię mu się, że wrócił do domu sfrustrowany, w końcu brak postępów w śledztwie daje o sobie znaki. Obecność Stephana podsunęła mu jednak pewien pomysł, który postanowił wcielić w życie już następnego dnia. Informacje dostarczone przez Lily rzuciły na całą sprawę trochę inne światło. Żona zamordowanego oskarża o wszystko francuski sztab, ten sam, który nabrał wody w usta, bo nie chciał zdradzić się ze swoją wiedzą. Czy faktycznie jest w tym ziarenko prawdy, czy może małżonka próbuje odwrócić uwagę od siebie? :D Ciężko odgadnąć, kto miałby motyw, aby dokonać tak brutalnego zabójstwa. Oby włączenie Stephana do prowadzonej sprawy pomogło. W końcu wie co nieco i zna członków sztabu... Może były siatkarz wykaże się ukrytymi talentami i zdoła rozwikłać zagadkę ^^ Bo sprawa z dzieciakami poszła mu wyjątkowo gładko haha :D Ale żeby tynk leciał z sufitu haha ^^ :D Cóż, przynajmniej panie mogły odpocząć i zająć się babskimi ploteczkami :)
    Czekam z niecierpliwością na nowość :)
    Pozdrawiam ;*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ta sprawa jest tak pokręcona, że sama czasami mam problem, by się w niej odnaleźć xd Ale na szczęście zrobione wcześniej notatki trochę pomagają.
      Bardzo dziękuję za komentarz!
      Pozdrawiam
      Violin

      Usuń
  2. Początek rozdziału mnie totalnie rozbawił ^^ nie ma to jak szalona gromadka nad głową, która wywołuje sypanie się tynku z sufitu. Ale po kimś one takie być muszą, więc Stephan nie powinien ani troszeczkę narzekać. Hałas hałasem, ale obyło się bez ofiar czy też strat. Okazało się, że Stephan i Matthieu są rodziną ... a raczej dzięki swoim szalonym żonom są rodziną. Chociaż z drugiej strony mówią, że żona to nie rodzina hehe ^^ wydaje się iż mężczyźni mają ze sobą dobry kontakt. W końcu każdego męża łączy tak wiele ^v^ Aż dziwne, że zdecydowali się tylko na wino. Oczywiście Stephan jest zdezorientowany i nie ma kompletnie żadnego pomysłu na to kto z ludzi związanych z siatkówką mógłby popełnić taką zbrodnie. Zabójstwo zabójstwem, ale żeby poćwiartować człowieka? I to tak profesjonalnie? Od razu na myśl rzuca się ktoś ze sztabu medycznego. Na dodatek żona również twierdzi, że stoi za tym ktoś z pracy. Musi mieć ku temu ważny powód. W ten oto sposób Stephan Antiga będzie mógł się wykazać i pomóc w śledztwie. Chociaż ciekawi mnie, czy zgodzi się na to bez żadnego "ale" ^^ Na razie śledztwo stoi w miejscu i nie wydaje się, aby ruszyło z kopyta.
    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ogólnie, to zastanawiałam się, czy wino wystarczy. Ale doszłam do wniosku, że jednak to Francuzi i coś mocniejszego mogłoby źle się skończyć.
      Bardzo dziękuję za komentarz!
      Pozdrawiam
      VIolin

      Usuń