wtorek, 5 listopada 2019

Rozdział 4

Matthieu przetarł husteczką stół, równo poukładał zdjęcia, wyjął notes, zaostrzył ołówek i dopiero wtedy usiadł na krześle. Odchrząknął, poprawił marynarkę, a potem zwrócił się do podejrzanego. 
— Imię i nazwisko? 
— Przecież już się panu przedstawiałem? 
— Imię i nazwisko - powtórzył spokojnie. 
— Laurent Tillie. 
— Czy wie pan z jakiego powodu pana przesłuchujemy? 
Podejrzany westchnął głęboko. Spojrzał nad ramieniem Matta. Mógł się tylko domyślać, że szyba w ścianie jest tylko lustrem weneckim, zza którego jest obserwowany. 
— Podejrzewacie, że to ja zabiłem Gerarda Delacoura, bo oskarża mnie o to jego brat i na dodatek nie mam alibi. 
— Uważa pan, że nasze podejrzenia są niesłuszne? 
Ferrat wiedział, że przesłuchanie będzie pożądne, ale nie żywił nadziei, że zamknie po nim sprawę. Z każdą minutę, przyglądając się trenerowi, co raz bardziej zgadzał się z opinią Stephana. Ten człowiek nie mógł być mordercą. 
— Pewnie większość pomyślałaby podobnie — Tillie wzruszył ramionami. —Tylko, że ja go nie zabiłem. Cały wieczór analizowałem mecze, a potem poszedłem spać. Tyle. Jestem niewinny. 
— A jednak, gdy George Delacour oskarżył pana o śmierć brata, wystraszył się pan, dlaczego? 
Matt zrobił na kartce pierwszą kropkę, dając Laurentowi czas do namysłu. Mężczyzna spiął i przełknął głośno ślinę. Widać było, że myśli intensywnie od czego zacząć.
— Powiedział, że Gerald Delacour zginął przeze mnie — zaczął cicho. — I boję się, że może mieć rację.
Za ścianą nastąpiło poruszenie. Matt wiedział, że siedzi tam Stephane, który przysłuchuje się przesłuchaniu. Wcześniej długo ze sobą rozmawiali. Matthieu dał mu nazwiska innych podejrzanych. Razem opracowali ich wstępne profile. Stephane uparcie twierdził, że wszyscy są niewinni. Ferrat postrzegał to jednak jako zawodową solidarność. 
— Czy więc mógłby nam pan wszystko wyjaśnić? — poprosił trenera. — Najlepiej od początku. 
Tillie odetchnął głęboko, a potem zaczął mówić. 
— Wie pan, to ogólnie proste nie jest. Pracuje jako trener prawie dwadzieścia lat, wcześniej byłem siatkarzem. Teraz gra mój syn, więc tak jakby cały siedzę w tym bagnie. Bo francuska siatkówka to bagno, zresztą nie tylko ona. Ale u nas jest chyba najgorzej. Sami sobie to zresztą zrobiliśmy. Wie pan, ja miałem swego czasu drużynę idealną. Objawienie europejskiej siatkówki. Wzięliśmy się z nikąd. Najpierw czwarte miejsce na mistrzostwach świata, a potem już tylko złoto Ligi Narodów i to dwa razy, mistrzostwo europy, mega kontrakty dla zawodników i rzesze fanów. U nas to tego nie czuć, ale jak taki jeden z drugim do Polski albo do Włoch wyjadą, to są takie prawie gwiazdy. No i co tu dużo mówić, łatwo wtedy sodówa uderza do głowy. Miałem nadzieję, że z chłopakami będzie inaczej. Tyle, że nie było. Po tym jak w dwa lata temu zawaliliśmy mistrzostwa europy... a wcześniej olimpiadę... a później mistrzostwa świata... No trochę zaczęło im odbijać. —  Rozłożył bezradnie ręce. — Za bardzo odreagowują po przegranych, wdali się w kilka bójek, zrobili rozróbę w jednym mieście. 
— Ich zachowanie było powodem pana konfliktu z kierownikiem? 
— Tak, nie, znaczy… to skomplikowane. — Tillie z zakłopotaniem podrapał się po głowie. — Bo myśmy nie chcieli żeby to wszystko wyszło na jaw. Prawda jest taka, że na ten moment lepszych zawodników nie mam, jak chcę cokolwiek wygrywać, to muszę ich powoływać. A jakby się ludzie dowiedzieli, co chłopcy wyprawiali, to poleciałyby głowy. 
— Gerard chciał wszystko ujawnić? 
— Na początku nam pomagał — przyznał niechętnie Laurent. — Ogarnięty był, to zajmował się tuszowaniem wielu wybryków. Tylko z czasem zaczął coraz częściej narzekać, pojawiły się jakieś opory. No i ostatnio przyszedł do mnie i powiedział, że coś mam zrobić. Że jedna czy dwie bijatyki, to jeszcze okej, zdarza się, ale taka maniana jest niedopuszczalna. Mówił, że on dłużej ukrywać rozrób nie będzie i jeśli czegoś nie zrobię, to wszystko trafi do związku, a potem do mediów. Chciał, żebym wyrzucił z drużyny chłopaków, którzy sprawiają problem. Pokłóciliśmy się o to ostro. 
— Nie zgodził się pan? 
— Mówię przecież, że nie wiedziałem co zrobić. Jakby ich wyrzucił, to i tak ludzie zaczęliby pytać dlaczego. Ja to jeszcze pół biedy, dzieci mam odchowane, gdzieś pracę znajdę zawsze. Ale jakby się kluby dowiedziały, że moim chłopakom czasem odbija… Niektórym ciężko by było o dobre kontrakty. 
Matthieu wszystko skrupulatnie zapisał. Kątem oka zerknął przez ramię. Zastanawiał się, co Stephane zrobi z wszystkimi zdobytymi przy okazji śledztwa informacjami. W szwagra wierzył, uważał za uczciwego człowieka, ale jednak wolałby nie być katalizatorem kolejnego konfliktu w francuskiej siatkówce. 
— Czy George Delacour, to miał na myśli mówiąc o brudnych interesach? 
— Możliwe. Czasami Gerard nie mówił, co robił, by zatuszować kolejną bójkę albo demolkę. Może wręczył łapówkę nieodpowiedniej osobie i dlatego zginął? Nie chodziłem za nim krok w krok, może trzeba podpytać innych. 
— Konflikt między panem, a Gerardem objawiał się po za tą jedną kłótnią? 
Tu Tillie znów się zakłopotał. Podrapał się po skroni, usilnie starając się nie patrzeć komendantowi w oczy. 
— Nie do końca — przyznał niechętnie. — Wie pan, bo ja chciałem za wszelką cenę pokazać mu, że potrafię jednak wpłynąć na drużynę. Więc od początku sezonu, przy każdej możliwej okazji urządzałem pogawędki moralizatorskie, mówiłem chłopakom, że ich błędy już nie mają znaczenia, że nowy sezon, to nowy rozdział, że są idolami dla młodzieży, bohaterami i w ogóle. 
— Pomogło? 
— Jeszcze nie wiem. Zobaczę po pierwszym przegranym turnieju. 
Matt zmarszczył nieznacznie brwi, słysząc rezygnacją w głosie trenera. Nic jednak nie powiedział, jedynie dopisał w notatkach „wyniki” i postawił przy tym pytajnik. 
„Jak rozwiążę tę sprawę, to inspektor będzie mnie całował po rękach, za zatrudnienie Stephana” pomyślał. „Może znajdzie się nawet dofinansowanie na nowe długopisy” dodał gorzko, gdy trzymane pisadło pękło na pół pod wpływem dociskania. 
— Delacoura to denerwowało?
— Uważał, że chłopcy nie zasługują na kolejną szansę. Nie mógł powiedzieć tego otwarcie, ale w ramach protestu swoje obowiązki ograniczył do minimum. A proszę mi wierzyć, ciężko pracuje  się bez kierownika reprezentacji.
Matthieu uwierzył bez problemu. Wystarczyło wspomnienie pięknych czasów, gdy na komendzie mieli administratora budynku. Cóż to była za epoka! Długopisy zawsze poukładanie, niekończący się papier do drukarek, zawsze pełne baniaki z wodą, zaostrzone ołówki. 
Przeczesał palcami włosy. Spojrzał na notatki, ułożył je równo i dopiero wtedy zwrócił się do trenera. 
— Cóż, jest pan podejrzany, ale nie mamy żadnych solidnych dowodów, by pana zatrzymać. Jednak proszę nie opuszczać miasta. 
— Niewinny jestem, to wiem. A przez cały weekend gramy, pracę mam, daleko się więc nie ruszę. — Laurent znów wzruszył ramionami. Wydawał się jeszcze bardziej zmęczony niż przed przesłuchaniem. Skinął komendantowi głową, a potem wstał, schował ręce do kieszeni, a potem wyszedł, powłócząc nogami. 
Matt odprowadził go wzrokiem. Odczekał aż drzwi się zamknął, odchylił się na krześle i skrzyżował ręce na piersi. Przez chwilę siedział w zupełnym milczeniu. Próbował poukładać sobie to, co właśnie usłyszał. Mózg mu parował. Potrzebował kolorowych karteczek i mazaków. Potrzebował tabelek. 
— Rosher, tablica! — Machnął ręką, a za ścianą znów nastąpiło gwałtownie poruszenie. 
W pomieszczeniu obok już działano. Lily i Fred próbowali rozstawić starą, białą tablicę, szukali zeschniętych pisaków. Podenerwowany Stephane chodził w tę i z powrotem, jakby z trudem powstrzymywał się przed pogryzieniem paznokci. Jedynie Arabella opierała się o szafki i w spokoju jadła paluszki. 
— Uroczy człowiek z tego trenera, nieprawdaż? — zaświergotała, gdy tylko Matthieu przekroczył próg. — Aż chciałoby się go schrupać na podwieczorek. — Uśmiechnęła się łapczywie. 
Stephane pobladł nieznacznie, za to komendant Ferret nie powiedział nawet słowa. Wziął od Lily gąbkę, starannie wytarł tablicę, a potem zaczął rysować tabelę, używając przy tym ogromną, drewnianą linijkę. 
— Nadal brakuje motywu — zaczął, wpisując w kolejne rubryki nazwiska podejrzanych. — Dla ćpuna i woreczek zioła jest powodem do morderstwa, ale nie tak okrutnego. Jakby Delacour tylko w łeb oberwał, ktoś go zepchnął ze schodów, wrzucił do Sekwany, to bym się może jeszcze zgodził. Ale ciężko rozczłonkować kogoś w afekcie. 
— Taką zbrodnie trzeba długo planować — zauważyła Lily. — Wszystko odbyło się w ciągu kilku godzin. Morderca musiał znaleźć miejsce blisko hotelu, gdzie będzie mógł w spokoju pociąć ciało. 
— Wymierzał sprawiedliwość? Ała! Okej, dobra, zjem później!— Fréd spróbował podkraść Arabelli paluszki, ale ta trzepnęła go w głowę.
— Może to była forma zemsty? Może morderca sam kiedyś był ofiarą? 
— Raczej nie morduje zza grobu. 
— Wiesz, może coś próbuje nam powiedzieć? Poćwiartowanie ciała może oznaczać zaniedbanie w dzieciństwie, nieumiejętność budowania relacji międzyludzkich, jakąś traumę. 
— Niesprawiedliwe wybory? Złamana kariera? Trzeba by było sprawdzić przeszłość Delacoura. Zobaczyć z kim pracował. 
— Szkoda, że obcięli nam fundusze na profilera. Taka Chloe zrobiłaby robotę. 
— Znów się naoglądałeś seriali, Fréd? 
— Możliwe, acz nie potwierdzone. 
Stephane i Matt przysłuchiwali się tej konwersacji z zainteresowaniem. Matthieu zapisywał kolejne pomysły na tablicy, co chwilę z aprobatą kiwając głową. 
— A co o tym myśli nasz specjalista od siatkówki? — zwrócił się do szwagra. Jego dotychczasowe milczenie jedynie motywowało Matta do dalszego działania. Czuł podskórnie, że odkrywa niezłe bagno. 
Stephane westchnął cicho. Oparł się o jedno z biurek i w zamyśleniu zaczął stukać palcami w blat. 
— Ta drużyna to większe bagno niż sądziłem — mruknął w końcu. — Ale nie aż takie, by popełniać w nim morderstwa. Ludzie nie zabijają się, bo ktoś nie zagrał w jakimś meczu albo rozwalił po pijaku bar, bo odreagowywał przegraną. 
— Uważasz, że szukamy motywu w złym miejscu? 
Teraz już wszyscy patrzyli na Stephana. Fréd trochę znudzony, Lily zachwycona, a Arabella wzrokiem, który wyraźnie mówił, że szuka na palcu trenera obrączki. 
— Brat ofiary wie swoje, żona też, ale stuprocentowej pewności, że chodzi o siatkówkę przecież nie macie — zauważył. — Mówiłem już, siatkówka, to nie są miliony co miesiąc na końce, lukratywne kontrakty i olbrzymie wille z basenami czy jachty. Pracowałem w trzeciej najlepszej lidze w Europie jak nie na świecie i zarabiałem tyle, ile dobry informatyk czy prawnik. A we Francji równie dobrze można zostać nauczycielem, na jedno wyjdzie. 
Matthieu zacmokał z irytacją. 
— Na ziemi jesteśmy, a nie w raju. W ludzką idealność już dawno przestałem wierzyć, więc nie wmawiaj mi tutaj, że się tak wszyscy kochacie. 
— Bo nie kochamy. — Stephane wydawał się lekko poirytowany. — Ale proszę bardzo, jak wejdziesz na siatkarskie portale, to najgorętszą informacją będzie kto komu nie podał ręki pod siatką, albo nawrzucał sędziemu po nietrafionym chellengu. Serio, w tym sezonie jeden z meczów o finał przegrałem przez błąd sędziego. I to był największy skandal w lidze od kilku lat. 
— Naprawdę? — oburzyła się Arabella. — Żadnych porządnych skandali nie macie? Nikt z nikim nie sypia, żony nie podprowadza, nie biją się? Strasznie musicie się nudzić. 
Zaskoczony Stephane otworzył i zaraz zamknął usta. Z zakłopotaniem popatrzył na Matta, który już zaczął piorunować szanowną koleżankę wzrokiem. 
— Sprawdź mi, gdzie i z kim pracował w ostatnich latach Delacour — wycharczał. — Prześledź też billingi, maile, konta społecznościowe. Chcę wiedzieć z kim się kontaktował i z kim mógł robić interesy. — Odwrócił się  i postukał pisakiem w tablicę. — Trzeba będzie jeszcze raz wrócić do hotelu. Sprawdzić dokładnie, kto wchodził i wychodził. Musimy znaleźć miejsce, w którym doszło do morderstwa. 
— To może być trudne — mruknął Fréderique. — Zabójca już dawno mógł usunąć ślady. 
— Niekoniecznie. Jeśli to któryś z sportowców, musiał działać szybko — zauważyła Lily. — W pośpiechu łatwo popełnić błąd. 
Matthieu uśmiechnął się pod nosem. 
— Zajmiecie się tym — rozkazał. — Szukajcie piwnic, opuszczonych domów i budynków, które mogą mieć ukryte pokoje. Jeśli będzie trzeba, załatwcie nakaz. 
Aspirancie zasalutowali zgodnie. 
— Amy co będziemy robić? — zapytał ostrożnie Stephane.
Ferrat uniósł cierpko jedną brew. 
— My? Ty możesz wrócić do domu. A ja… — w jego oczach pojawił się chytry błysk. — Ja sprawdzę, ile z tego, co powiedział nasz szanowny podejrzany było prawdą. 


***

Stephane był sportowcem, trochę się w życiu najeździł, z samolotami walczył, autokarami, trening, mecz, kontuzja, do życia na pełnych obrotach przyzwyczaił się już dawno. Dlatego też, gdy późnym popołudniem wrócił z przesłuchania, był średnio zmęczony. Przynajmniej fizycznie, bo pod względem psychicznym, nie marzył o niczym innym, jak o dołączeniu do swoich dzieci, oglądających kreskówki. 
— Matt nie wrócił? — Takimi słowami przywitała go od progu jakże szanowna szwagierka. 
—Powiedział, że ma jeszcze dużo pracy. — Uśmiechnął się przepraszająco. — Ale obiecał wrócić przed dziesiątą. 
— Zawsze tak mówi — prychnęła.  — Znaczy się, że na komendzie będzie spał albo podejrzanych po jakiś ciemnych spelunach ścigał. Trudno, przyzwyczaiłam się — machnęła lekceważąco ręką. - Dobrze, że chociaż ty przyszedłeś, bo jakoś miałam wyrzuty sumienia zostawiać Stephanie zupełnie samą. 
Dopiero teraz Stephane zauważył, że kobieta ma na sobie wyjściowe buty i właśnie walczy z letnim płaszczem. 
— Wychodzisz? Teraz? 
— Wychodzę, wychodzę, takie życie. Jak się interes prowadzi, to czasami nieprzewidywalne. Rury  mi w cukierni wywaliło, cała piwnica zalana, kląć będę jak z domu wyjdę, dzieci nie chcę gorszyć. We dwójkę sobie poradzicie, w razie czego jedzenie jest w lodówce, to chyba jest, sąsiadki nie wpuszczaj, to straszna plotkara, zaraz będzie, że sypiam  z całą francuską reprezentacją — zachichotała. — Dobra, nieważne, trzymaj się i nie daj spacyfikować dzieciakom — powiedziała i za nim Stephane zdążył zareagować, zniknęła za drzwiami. 
Przez chwilę stał na środku przedpokoju, nie bardzo wiedząc, co ze sobą zrobić. Obrócił się w prawo, w lewo, doszedł do wniosku, że wypadałoby zdjąć buty, uderzył łbem w szafkę, próbując owy but rozwiązać, przeklął odchrząknął, na wypadek, gdyby dzieciaki słyszały i na końcu po prostu zsunął buty ze stóp. Sznurówkami równie dobrze, może się zając przy wychodzeniu. 
— Stephanie? Już jestem! — krzyknął w głąb domu i mimowolnie uśmiechnął się pod nosem. 
Tak, jego żona miała na imię Stephanie. A on Stephane. Po szesnastu latach małżeństwa, nadal bywało to zabawne. Przynajmniej dla niego, bo ona tylko prychała z dezaprobatą. 
— Wróciłeś? — zza załomu kuchni wychyliła się blondwłosa głowa. — Już? Naprawdę? Szybko wam poszło. 
— Eh, takie wielkie to nie było. — Machnął znudzony ręką. — Morderstwo jak morderstwo, ja się na tym nie znam, więc za wiele nie powiem. 
— Morderstwo? Jakie znowu morderstwo? Ah, tak, to! Przepraszam, jakoś kompletnie wypadło mi z głowy. Machnęła ręką tak, jakby odganiała natrętną muchę. — Ciasteczko? Zrobiłam przed chwilą. To przepis mojej świętej pamięci ciotecznej babki. A przynajmniej tak mi się wydaje. Wiesz doskonale, że w mojej rodzinie, to się dziwne rzeczy działy. To co, spróbujesz, za nim otruję dzieciaki? — podetkała mu pod nos parującą tacę. 
Spróbował chętnie, wypieki żony uwielbiał bowiem całym sercem, przez żołądek do serca, w ich przypadku sprawdziło się więc idealnie. Żadnych sygnałów ostrzegawczych nie dostrzegł, zresztą trochę ciemno było, szanowna małżonka wydawała się wyglądać normalnie. 
O mordercze skłonności zaczął ją podejrzewać, gdy wziął ugryzł ciasteczko i stanęło mu ono w gardle. I to prawie dosłownie, bowiem zaskoczony nadzwyczaj nietypowym smakiem, zakrztusił się. 
— Skarbie… ekhm… czy… ekhm… czy na pewno dobrze dodałaś składniki? — zapytał miło, próbując opanować kaszel. 
— Składniki? Coś nie tak? 
— Są słone, kochanie. 
Stephanei popatrzyła na męża jak na kosmitę. Przez trzy długie sekundy jej mózg wydawał się przetwarzać właśnie otrzymaną informację. 
— Słone… O cholera, jak ja to zrobiłam! Pomyliłam sól z cukrem! — z wściekłością odłożyła tacę na blat. — Idiotka, skończona, idiotka, no po prostu głupota roku — mruczała pod nosem, wyrzucając ciastka do kosza. 
Stephane zmarszczył podejrzliwie czoło. 
— Chyba trochę przesadzasz, to tylko drobna pomyłka — zauważył uprzejmie, ale na wszelki wypadek zrobił krok w tył. Wolał nie znajdować się w pobliżu wściekłej żony, gdy ta dzierżyła cokolwiek ciężkiego. 
— Tia, pomyłka, pomyłka, jasne, oczywiście. Coś wszystko mi się myli, wiedziałam, że przyjazd do Francji to zły pomysł będzie, przy mojej szanownej siostrzyczce głupieje totalnie. A może to i nawet lepiej? Mnie też się należy trochę odpoczynku, co nie? Cały czas za wszystko odpowiedzialna nie będę, sorry, wakacje mam, jutro za obiad odpowiedzialny będziesz ty. — Oskarżycielsko postukała palcem w tors męża, po czym ruszyła w kierunku lodówki. Przy okazji strąciła z blatu metalową tacę, na której wcześniej piekła ciasteczka. Huk rozniósł się po całym pomieszczeniu, wyjątkowo malowniczo komponując się z wymyślnymi przekleństwami Stephanie. 
— Do stu tysięcy chimer podwodnych!
Stephana tknęło coś nagle i niespodziewanie. Przyzywanie antycznych stworów wszelakich, wywołało w jego mózgu krótkie zwarcie. Na moment zapomniał o uciętych głowach, morderstwach i dłoniach w owsiance. Zamiast tego przyjrzał się uważnie żonie. Odnotował podkrążone oczy, oklapłe włosy oraz lekko drgające ramiona. Pierwsze widywał zwykle, gdy wracał z kilkumiesięcznych wyjazdów, drugie były nowością, bowiem w najbardziej wymagającym okresie macierzyństwa, Stephanie zdecydowała włosy po prostu ściąć, a w trzecie na początku nie uwierzyć. Oznaczało bowiem, że Stephanie się denerwuje.. A Stephanie denerwowała się bardzo, bardzo rzadko. Była lepsza od całego klasztoru tybetańskich mnichów, a niektórzy jej znajomi podejrzewali, że codziennie rano dożylnie podaje sobie melissę. Jej spokój bowiem był rzeczą nieosiągalną dla przeciętnego człowieka. - Wszystko w porządku? - zapytał ostrożnie. Jego mózg przerzucił się analizowania krwawej zbrodni, na próbę zrozumienia, cóż takiego zirytowało szanowną małżonkę. - Dzieci bardzo dały w kość? - Dzieci? Jakie dzieci? A, nasze dzieci! Nie, nawet nie. Małe już nie są, same sobą potrafią zająć. Tylko Timi namówił Elodie na wspinanie się po drzewach. I cóż, potem nie potrafiła zejść. Ale to naprawdę drobiazg. - Machnęła z lekceważeniem ręką. Trenerem lekko wstrząsnęło. Machanie ręką również wychodziło po za zakres typowych zachowań kobiety, którą podobna znał od dobrych dwudziestu pięciu lat. Podobno, bo zaczynał wątpić, czy na pewno ma do czynienia z tą samą osobą. 
— Wydajesz się zdenerwowana — oświadczył oczywistą oczywistość. — Jak zapewne sama wiesz, denerwujesz się rzadko, ale za to bardzo porządnie. W trosce o zdrowie moje jak i innych osób w promieniu pięciu kilometrów, byłbym nadzwyczaj rad, gdybyś podzieliła się ze mną powodami niepokoju. 
Stephanie zamrugała zdezorientowana. Uniosła, opuściła i znów brew, a potem stanowczo pokręciła głową. 
— Zwidy masz — prychnęła. — Za dużo czasu na komendzie i tyle. Od tych policyjnych głupot zaczynasz strasznie bajdurzyć. — Wspięła się na palce i poklepała go po głowie niczym niesfornego psiaka. 
W ostatniej chwili chwycił jej dłoń. Spojrzał prosto w niebieskie oczy, jakby szukając w nich odpowiedzi. 
— Jeśli coś się stało to po prostu powiedz — poprosił. — Chodzi o śledztwo? Martwisz się, że się w nie zaangażowałem? 
To było pierwsze, co przyszło mu do głowy. Stephanie martwiła się o niego z częstotliwością średnio trzy zmartwienia w tygodniu. Częstotliwość ta wzrastała, gdy wyjeżdżał na dłużej niż miesiąc lub przegrywał więcej niż dwa mecze z rzędu. Przyzwyczaił się, rozumiał, choć objawy tego zmartwienia tym razem wydały mu się wyjątkowo niepokojące. 
— Proszę? Ah, tak, właśnie tak! — Kobieta uśmiechnęła się nieprzyzwoicie szeroko. — Pewnie, że się martwię. Moja szanowna siostra już zdążyła mnie postraszyć, że życie policjanta do najłatwiejszych nie jest, że jak się przestępców za morderstwa wsadza, to samemu łatwo wylądować pod ziemią. No i teraz się martwię. W jakieś bagno się wpakowałeś, niewiadomo jaki lewy interes odkryliście, jeszcze ktoś będzie chciał zatuszować ślady i zostanę wdową. I co wtedy zrobimy. 
Stephane roześmiał się głośno. Przytulił żonę i schował twarz w jej włosach, cały czas chichrając się jak głupi. 
— Oj, Stephi, Stephi, ty to masz pomysły. Spokojnie, tylko konsultantem jestem, tłumaczę Mattowi, że nikt nie zabija trenera, bo ten nie wystawił jakiegoś zawodnika w meczu. Inaczej już dawno byłbym martwy. 
Stephanie posłała mu mordercze spojrzenie. Chciała coś jeszcze powiedzieć, ale zamiast tego tylko westchnęła cicho. 
— Upiekę te ciastka jeszcze raz. Manoline prosiła o nie przez tydzień — powiedziała, a potem odwróciła się na pięcie i poszła do piwnicy. 
Stephane odprowadził ją wzrokiem. Odetchnął głęboko. Czyli wszystko się wyjaśniło. Poszedł w kierunku schodów, z zamiarem sprawdzenia, co u dzieciaków. 
Jedynie gdzieś z tyłu serca pozostało wrażenie, że Stephanie nie mówi mu wszystkiego. 


Hej, cześć i czołem! Z wielką przyjemnością przedstawiam rozdział czwarty. Znów głównie w nim gadają, ale tak szczerze powiedziawszy, to rozwiązywanie większości spraw chyba opiera się na gadaniu xd. 
W ogóle, to bardzo dziękuję za wszystkie komentarze! Dały mi naprawdę ogromnego kopa. 
Pozdrawiam
Violin

8 komentarzy:

  1. Można by rzec, że w śledztwie nastąpił mały przełom. A to wszystko dzięki Laurentowi Tillie oraz temu, że w końcu postanowił współpracować z policją. Rozumiem, że miał przed tym pewne opory, bo nie chciał, aby pewne sprawy ujrzały światło dzienne, ale w takich okolicznościach ukrywanie prawdy mija się z celem. W końcu każdemu zależy na tym, aby odkryć, kto stoi za tym brutalnym morderstwem. Matt wraz ze swoim zespołem po złożonych przez trenera zeznaniach będzie miał ręce pełne roboty. W końcu nie wiadomo w jakie towarzystwo wpadł Delacour tuszując sprawy i wybryki siatkarzy. To trochę niewdzięczna robota i jak widać skutki okazały się być makabryczne. Oby Mattowi udało się coś znaleźć, oby szukanie śladów w przeszłości mężczyzny dało pożądany efekt. W końcu wszystkim zależy na schwytaniu zabójcy.
    Stephane i Stephanie razem jak zawsze rozwalają system ^^ To jest małżeństwo idealne hahaha :D Znają się jak przysłowiowe łyse konie i chyba nic nie jest w stanie ich zdziwić. Chociaż... Stephana niepokoi dziwne zachowanie jego żony i nie chodzi tutaj o pomylenie cukru z solą. Oby kobiecie nie dolegało nic poważnego! :)
    Stephan w roli konsultanta jak na razie spisuje się chyba powyżej oczekiwań ^^ Ale to dobrze, dobrze, może im więcej zaangażowanych osób tym szybciej uda się rozwikłać tę zagadkę ^^
    Czekam na nowy rozdział i przy okazji zapraszam do siebie na dwie nowości :)
    Pozdrawiam ;*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Strasznie lubię sceny z Stephanem i Stephanie. Nawet nie wiem dlaczego. Po prostu nie mogę się oprzeć, by nie wstawić ich, w jakimś opowiadaniu.
      Bardzo dziękuję za komentarz!
      Pozdrawiam
      Violin

      Usuń
  2. Dobrze , że Laurent w końcu zdecydował się na powiedzenie prawdy. Całkowicie go rozumiem, że nie chciał wcześniej o tym mówić. Ale w tych okolicznościach nie miał chyba innego wyjścia. Delacour tuszując wybryki swoich siatkarzy, miał kontakt zapewne z nieciekawym towarzystwem.
    Stephan tak jak przypuszczałam, doskonale się sprawdza w swojej nowej roli ;)
    Małżeństwo Antiga to po prostu najlepsze małżeństwo pod słońcem. To jest coś niesamowitego, jak oni wzajemnie się rozumieją.
    Niepokojące jest jednak zachowanie Stephanie. Jej nerwowość i zamartwianie się. Mam nadzieję, że to nic poważnego. Mnie to bardziej pasuje na objawy powiększenia się rodzinki. Przepraszam, za króciutki komentarz. Ale dzisiaj z komórki, a jak za pewno już wiesz. Nie lubię tego robić . Pozdrawiam i czekam na kolejny rozdział :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ha, ja już tyle razy powiększałam im rodzinkę w opowiadaniu, że teraz wszyscy tylko jedno wyczuwają xd A tak na serio, to na razie nic nie mogę zdradzić. Musicie uzbroić się w cierpliwość.
      Bardzo dziękuję za komentarz!
      Pozdrawiam
      Violin

      Usuń
  3. Dzięki przesłuchaniu trenera mogliśmy się dowiedzieć kilku nowych rzeczy. Choć nadal nie wydają się aż tak poważne żeby zabijać człowieka i rozćwiartować jego ciało ^^ Bo hej, chyba w każdej drużynie są takie "problemy". Zawsze coś się tuszuje i zawsze jest ktoś komu się to nie podoba. Detektywem nie jestem, ale wydaje mi się że nie tędy droga. Chociaż znając życie nigdy nie trafię i na koniec bardzo się zdziwię :D Śmiem twierdzić, że gdyby nie konsultacje Stephana, ekipa Matta pogubiła by się w tym całym siatkarskim świecie ^^
    Stephan i Stephanie ;3 w każdej historii rozwalają system! Oni są po prostu nie do podrobienia. Nie i koniec! Zaniepokoiło mnie jedna to, że pani Antiga coś ukrywa przed mężem. Nie wiedzieć dlaczego za pierwszym razem pomyślałam, że może ma coś wspólnego z morderstwem haha. To poddenerwowanie oraz rozkojarzenie ^^ coś się za tym ukrywa.
    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Z morderstwami tak jest, że zawsze ma się milion teorii i podejrzeń. Za to kocham kryminały. Na razie nic, nie mogę powiedzieć, ale może nie wszystkie teorie są błędne.
      Bardzo dziękuję za komentarz!
      Pozdrawiam
      Violin

      Usuń
  4. Wystarczyło wskazać palcem na potencjalnego podejrzanego i od razu zaczyna mówić. Pan Till okazał się całkiem niezłym źródłem informacji, choć muszę przyznać, że mam wrażenie, że ciągle nic nie wiemy. Przekręty przekrętami, ale ile jeszcze będzie podejrzanych? Pewnie mnóstwo, mogę robić zakłady.
    Kryminały są takie, że mogę snuć najróżniejsze teorie a i tak żadna nie trzyma się kupy.
    Trochę obstawiam jakiegoś bananowego chłopca z drużyny, ale potrzebuję więcej dowodów.

    Czuję się rozczarowana tym, jak bardzo polubiłam Stephana :`)
    Zupełnie nie przypomina tej starej pierdoły z Once Upon a December! Nawet bywa zabawny! Szczególnie przypadła mi do gustu scena ze Stephanie. To było tak urocze i zabawne, że chciałabym więcej i więcej ♥
    Ostatnie zdanie trochę mnie zaniepokoiło, pomyślałam, że Stephanie wie coś na temat morderstwa, albo sama zamordowała, ale przecież to niemożliwe. Stephanie nigdy by nie poćwiartowała nikogo, choć zrobienie słonych ciastek jest równie nieczcigodne.
    Czekam na następny rozdział ♥

    Pozdrawiam bardzo serdecznie,
    Eden

    Until the dawn

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Z Stephanem to jest tak, że ten z tego opowiadania przypomina tego z Lucky One czyli prequelu Once Upon. W Once Upon December jednak mamy już człowieka dotkniętego różnymi problemami, który nie bardzo sobie z nimi radzi. Więc cieszy mnie, że widzisz różnicę.
      Bardzo dziękuję za komentarz!
      Pozdrawiam
      Violin

      Usuń