piątek, 29 listopada 2019

Rozdział 6

Stephane Antiga nigdy w kostnicy nie był. Od trupów mimo wszystko trzymał się z daleka, sam też nie wybierał się jeszcze na drugą stronę. Żadnych ciągot nekrofilskich nie przejawiał, patologiem nigdy zostać, dlatego też jego stopa nie stanęła nigdy w tym jakże wspaniałym przybytku. Stanu tego nie zamierzał zmieniać. Dlatego też, gdy Matt wybrał się na oględziny świeżo znalezionej głowy, Antiga grzecznie zaproponował, że poczeka przed budynkiem. Pooddycha świeżym powietrzem, po podziwia miasto. 
I zrobi jeszcze jedną, ważną rzecz… 
Odczekał, aż Matt wejdzie do środka, po czym wyjął telefon i wykręcił dobrze znany numer. 
— Oui? Stephane? Chłopcze, to ty?
Trener uśmiechnął się nerwowo, słysząc zaspany głos przyjaciela. 
— Cześć, Philippe. Nie przeszkadzam za bardzo? 
Po drugiej stronie rozległo się kpiące prychnięcie. 
— W Japonii jest środek nocy, ale nie, nie przeszkadzasz. 
— Przepraszam, po prostu mam pilną sprawę. Chodzi o Arsén’ego 
W słuchawce zapadła. Stephane przestąpił z nogi na nogę i przełknął ślinę. Przez moment miał nawet wrażenie, że Blain rozłączył się.
— Wiesz, że nie lubię o tym rozmawiać — burknął w końcu Philippe. — Arséné zginął prawie dziesięć lat temu. Zdążyłem się z tym pogodzić. Proszę, nie rozdrapujmy starych ran. 
— Właśnie dlatego dzwonię. Żeby rozdrapać je, za nim zrobi to ktoś inny. 
Stephane od początku wiedział, że to będzie trudna rozmowa. Znał Blaina od wielu lat. W końcu to on był trenerem reprezentacji Francji, gdy grał w niej Antiga. Razem sięgnęli po kilka medali, razem świętowali zwycięstwa i opłakiwali porażki. Później razem prowadzili reprezentacje Polski, bowiem Stephane nie wyobrażał sobie, że w pierwszych latach selekcjonerskiej pracy, miałby mieć za asystenta kogoś innego niż dawnego mentora. Razem sięgnęli po najważniejsze trofeum — złoty medal mistrzostw świata. 
Właśnie dlatego Stephane czuł się zobowiązany do ostrzeżenia Philippa, za nim dorwą się do niego policjanci. 
— Słyszałeś o zabójstwie Gerarda Delacoura? 
— Delacoura? — Blaine zdziwił się szczerze. — Zaraz… coś mi mówi to nazwiska… pracował może z drużyną? 
— Był dyrektorem obecnego zespołu. Zamordowano go dwa dni temu. 
— Auć. Cóż, przykro mi, ale nie mogłem mieć z tym nic wspólnego. Jak wiesz, siedzę w Japonii, zajadam się ryżem i delektuję faktem, że moi siatkarze nie są wyżsi ode mnie. 
Blaine szybko się rozluźnił. Po tylu latach nauczył się jak najszybciej wyrzucać z głowy wszelkie myśli związane z synem. 
Stephane równie szybko sprowadził go na ziemię. 
— Możliwe. Ale policja uważa, że Arsene może mieć coś wspólnego z mordercą. Facet miał przy sobie zdjęcie starej, juniorskiej drużyny. Z nich wszystkich tylko Arséné nie żyje. 
— Zbieg okoliczności. W juniorach grało mnóstwo siatkarzy. 
— Policjant, który prowadzi śledztwo nie wierzy w zbiegi okoliczności. Przeczucie, to co innego. 
— Przeczuciem rodziny nie wykarmi. 
— Powiedz to jego dzieciom, które jak na razie mają się świetnie. 
Philippe ze świstem wypuścił powietrze. W słuchawce rozległo się dziwne szuranie, stukot i kilka wyjątkowo kwiecistych japońskich przekleństw. 
— Śmierć Arséné była wypadkiem — wysyczał wściekle. — Zwykłym wypadkiem. Wiesz, ilu mammy pijanych kierowców? Przecież codziennie giną przez nich ludzie. 
— Ale niecodziennie spychają ludzi do Sekwany. 
— Znalazł się po prostu w złym miejscu, w złym czasie. Tyle. 
— Kierowcy nigdy zidentyfikowano. 
— Uciekł z miejsca zdarzenia. Był tchórzem, ale to jeszcze o niczym nie świadczy. Zresztą, o czym my w ogóle rozmawiamy?! — wybuchnął Blain. Do cholery, chyba nie myślisz, że ktoś go zabił specjalnie?! Stephane, wakacje ci się rzuciły na mózg, nudzisz się i wymyślasz jakieś chore teorie. 
— Ja tylko lojalnie ostrzegam. — Stephane wzruszył ramionami. — Po prostu przygotuj się na to, że będzie się z tobą próbowała skontaktować policja. 
Był sobie wstanie wyobrazić, jak Philippe zagryza wargę i walczy sam ze sobą. Dziesięć lat to zarazem dużo, jak i mało czasu. A rany po śmierci ukochanego dziecka, nigdy nie zasklepiają się do końca. 
— Na razie jestem w Japonii — warknął w końcu. — Niech kontaktują się z miejscowym konsulatem — powiedział po czym rozłączył się. 
Stephane schował telefon i oparł się o ścianę. Przymknął oczy, by móc ogarnąć myśli po rozmowie. Przewidział, że nie zostanie dobrze odebrany. Przewidział, że Blain się wścieknie. Ale i tak ukuła go w serce złość trenera. 
„Może to naprawdę zbieg okoliczności” — pomyślał z rezygnacją. „Tak, to na pewno tylko przypadek. Na zdjęciu było czternastu chłopaków. Równie dobrze może chodzić o któregokolwiek z nich. Szczególnie, że kilku znajdowało się w tym samym budynku, co ofiara. Może po prostu do szło do pomyłki?” 
Pocieszony tą myślą postanowił wybrać się na krótki spacer. Tego dnia Nantes tętniło życiem. Turyści przechadzali się szeroki alejami, na chodnikach wystawiono kawiarniane stoły i krzesła, uliczni grajkowie byli gotów wysępić każdy grosz. Nawet śpieszący się normalnie mieszkańce przystawali na moment, by posłuchać kolejnej wspaniałej etiudy na skrzypce. 
Stephane szedł powoli, wzdłuż lini drzew, z rękami w kieszeniach, rozmyślając o wydarzeniach z ostatnich dni. Nigdy by nie przypuszczał, że wkręci się w śledztwo. A już na pewno nie w śledztwo dotyczące morderstwa! W ogóle morderstwo i siatkówka? Absurd! Przecież to było równie prawdopodobne, że jego ukochana żonka postanowi założyć farmę i żyć z dala od cywilizacji. 
A właśnie, Stephanie… 
Wspomnienie zdenerwowanej żony nie dawało mu spokoju. Wyjaśnienia, choć na pozór spójne, po głębszym namyśle wydały mu się trywialne. Stephanie coś ukrywała i niepokoiło go, że nie wiedział co. 
Nagle wyprostował się gwałtownie. Miał wrażenie, że jest obserwowany. Przystanął i bardzo powoli rozejrzał się w okół. Dopiero teraz zorientował się, że dotarł do parku. W okół ludzie odpoczywali na ławkach, leżeli w trawie, a jakieś dziecko uparcie próbowało złapać wiewiórkę. 
Antiga zawahał się. Było normalnie. Nikt nie zwracał na niego uwagi. 
Nikt, po za dziewczyną kilka metrów dalej. Młoda, jasne, kręcone włosy. Udawała zatopioną w książce, tak naprawdę co rusz przyglądała mu się ukradkiem. 
Rozpoznał ją po chwili. Aspirantka Matta, chyba miała na imię Lily. Urocze dziewczę, choć Stephane miał wrażenie, że z pewną dawką kompleksów, typowych dla tego wieku. 
Ruszył w jej kierunku, chcą się przywitać. Nie podejrzewał, że śledzi go specjalnie. Pewnie po znalezieniu głowy denata, Matt wysłał swoich podwładnych na przerwę i tak złożyło, że Lily odpoczywała w parku. Komenda była nie daleko. 
Jednak stało się coś dziwnego. Lily zorientowała się, że Stephane ją rozpoznał. Poderwała się na równe nogi, wepchnęła książkę do torebki odbiegła, ile sił w nogach. 
Jakby się czegoś wystraszyła. 
Stephane przystanął. Co się stało? Czy Lily jego właśnie się wystraszyła? Czy może zobaczyła kogoś innego? A może przypomniała sobie o czymś ważnym? 
Zerknął przez ramię. Ludzie nawet nie zwrócili uwagi na tę zaskakującą scenę. 
Jeszcze przez chwilę stał zdezorientowany. Był człowiekiem rozsądnie myślącym. Dziwne sytuacje zdażają się każdemu. 
Odwrócił się więc i ruszył z powrotem do kostnicy. Lily Garrout kompletnie wyleciała mu z głowy. 

***

Jeśli zastanawialiście się kiedyś, co podarować patologowi na Święta, to odcięta głowa jest idealnym prezentem. Serio. Gdy Matt wszedł do kostnicy, główny patolog wyglądał tak, jakby gwiazda zawitała do niego pół roku wcześniej. Szczerzył się głupkowato, podskakiwał i chyba z trudem powstrzymywał się przed entuzjastycznym klaskaniem. 
— Słuchaj, fantastycznie, po prostu cudownie. Takiej pięknej łepetyny to ja dawno nie widziałem, serio. Idealna! Okej, dobra, może już się trochę zaśmierdła no i szanownemu trupowi nie do twarzy w ziemistym, ale po za tym cud, miód i malina. Wszystko widać jak na dłoni, no normalnie nic, tylko pracę magisterską z takich zwłok pisać!
Matthieu przysłuchiwał się wywodowi z grzeczną cierpliwością. Na głowach się nie znał, przedmiotu rozważań jeszcze nie widział, zdał się więc na słowa koronera.
— Dowiedziałeś się czegoś ciekawego? 
— Ba, żebym tylko dowiedział! Chłopie, ja tu kryminalne Eldorado odkryłem! A zresztą, sam zobacz! 
Odwrócił się na pięcie, pobiegł na zaplecze i wrócił z olbrzymią, metalową miską. 
— Normalnie, to bym ostrzegał, przed widokami drastycznymi, ale ty doświadczony jesteś, wytrzymasz wiele. A przynajmniej więcej niż moja żona. Ostatnio notatki zostawiłem w kuchni, skąd miałem wiedzieć, że akurat będzie robić obiad. Zemdlała mi cholera, dobudzić jej nie mogłem, już chciałem po karetkę dzwonić, ale... 
— Czy możemy przejść do konkretów? — poprosił Matt. Z stuprocentowej cierpliwości zostało mu dziewięćdziesiąt dziewięć procent.
— Oczywiście, oczywiście. —Patolog jedną ręką poprawić fartuch, drugą cały czas kurczowo trzymając miskę. — Proszę, o to przedmiot naszego śledztwa. 
Ferrat ze świstem wciągnął powietrze. Nie był na to przygotowany. Czy wiedział, że oglądnie głowę? Czy mógł przewidzieć swoją reakcje? Zdecydowanie nie. Głowa była szara i pomarszczona. Patrzyła wytrzeszczonymi oczami. Otwarte usta sprawiały, że wyglądała, jakby krzyczała. Przerażający obraz człowieka przerażonego. Niczym maska w greckim teatrze. 
Gerard Delacour w ostatnich chwilach życie. 
Przełknął ślinę. Drugie śniadanie zebrało mu się w gardle. Odkalsznął. Zamknął oczy i policzył do dziesięciu. Une, deux, trois... trois, deux, une... 
Gdy spojrzał z powrotem, obrzydzenie zniknęło. Głowa była nadal, ale już mniej przerażająca, mniej obrzydliwa. Matthieu docenił nawet, że tak jak przy pozostałych częściach ciała, morderca idealnie poucinał tkanki, dzięki czemu nic nie zwisało. 
— Dobra, to wyjaśnij, co jest w tym Eldorado? — Oparł się o stół i skrzyżował ręce na piersi. 
— Przede wszystkim, wiem jak go zamordowane. Uderzenie tępym narzędziem. — Patolog sprawnie odwrócił miskę, pokazując tył głowy. — Młotkiem zapewne. Praworęczny zabójca, mężczyzna albo wysoka kobieta. Delacour go nie widział. Sekunda i dowidzenia. 
— Coś jeszcze? 
— Jeśli oczekujesz marki młotka, gdzie i kiedy go kupiono, to sorry, ale wróżbitą nie jestem. 
— Ale? 
— Dlaczego uważasz, że jest jakieś ale? 
— Musi być. Inaczej nie zachowywałbyś się jak pies, który zobaczył kiełbasę. 
— Oh, jak dobrze mnie znasz. — Patolog zatrzepotał rzęsami. — Zagraj dziś na loterii, serio. Szczęście, to mało powiedziane. Słuchaj, wiesz, co odkryłem? Plaster!
— Plaster?
— Właśnie tak. Dokładnie za uchem. Zapewne nosi na codzień taką śmieszną słuchawkę, rozmawia się przez telefon, może w trakcie meczów komunikuje się z resztą sztabu. Słuchawka go obcierała, więc przykleił sobie plaster. Taki przeźroczysty, żelowy, na obtarcia. Jak nie wiesz o co chodzi, to żony zapytaj, moja to normalnie cały kontener tego cholerstwa zamówiła. 
Matthieu pokiwał głową. Wiedział, o czym mowa. Powszechne mordercze skłonności damskich butów były mu znane. 
— Dobrze, co z tym plastrem? 
— Morderca go nie zauważył. Wiesz, na martwej skórze ślady szybko się zacierają, ale na takiej gumie? Facet zostawił odcisk palca! 
W kostnicy wybuchły fajerwerki, wniesiono tort. Patolog odtańczył kankana na stole, prezydent wręczył Mattowi medal za dokonania ogólne, po czym ogłosił Francje krajem mlekiem i miodem płynącym, a wszyscy żyli długo i szczęśliwie. 
Dobra, wracamy do rzeczywistości. Matt stłumił emocje na tyle, by nie zacisną triumfalnie pięści. Nie krzyknął też wesoło. Jedynie nieznacznie uniósł kąciki ust. 
— Odcisk palca? Mordercy? 
— Nie ofiary. Sprawdziłem. Wrzuciłem go do bazy danych. Na razie nic. 
— To byłoby zbyt piękne — westchnął Matthieu. — Jesteś pewien, że odcisk nie powstał wcześniej? 
Patolog pokręcił głową. 
— Mało prawdopodobne. Myślę nawet, że powstał już po odcięciu głowy. Ciało wcześniej umyto. Ktoś nie uważał w trakcie przenoszenia. 
Matthieu starał się zachować spokój. Przynajmniej na zewnątrz. W środku buzował od emocji. Wiedział, po prostu czuł, że w końcu nastąpi przełom. Miał odcisk palca. Teraz mogło być już tylko łatwiej. 
— Rozumiem, że teraz poskładasz ciało? 
— E... no... dasz mi jeszcze ze dwa dni? Mam trochę badań do wykonania. 
— Rozkrawanie mózgu się wlicza? 
— Możliwe. To fajne morderstwo. Dużo rzeczy mogło się zdarzyć. Ciekawych rzeczy. Chyba chciałbyś o nich wiedzieć?
Matt bez komentarza zostawił epitet "fajne". Przyzwyczaił się. Patolog już tak miał. Zaburzona ocena emocjonalna wydarzeń, czy coś podobnego. 
— Daj znać, jak coś znajdziesz — mruknął jeszcze. 
Zarzucił na ramiona skórzaną kurtkę. Chciał już wyjść, ale przypomniał sobie o jeszcze jednej. 
— Severusie... 
Patolog aż się wzdrygnął. Jego prawdziwego imienia ludzie używali rzadko, on sam go nie cierpiał, szczególnie, odkąd wśród bohaterów młodzieży pojawił się pewien tłustowłosy mistrz eliksirów. 
— Chcesz wylądować na stole? — warknął. — Mamy jeszcze kilka wolnych zamrażarek. 
— Oh, spokojnie, po prostu mam jeszcze pytanie. Zanim trafiłeś do Nantes pracowałeś w Paryżu, prawda. 
— Owszem. To były piękne czasy. Paryscy mordercy są zdecydowanie bardziej wyrafinowani. — Otarł udawaną łzę wzruszenia. 
Matthieu przewrócił oczami. 
— Wszystkie podejrzane trupy trafiały do ciebie? 
— Większość. Młody, ale zdolny byłem. 
— Samobójcy? Topielce. 
— Owszem, ci wyłowieni z Sekwany. Wiesz, nie każde samobójstwo naprawdę jest samobójstwem. 
— Nazwisko Arsené Blaine coś ci mówi. 
Patolog zamyślił się na moment. Stukał palcami o metalową miskę, a głowa podskakiwała niepokojącą. 
— A wiesz, że coś było. Młody chłopak, ledwo chyba w dorosłość wszedł. Smutna sprawa, szedł mostem, potrącił go samochód i bah! Wylądował w rzece. Dwa dni później go dopiero wyciągnęli, niespecjalnie wyglądał. Wszystko potwierdziłem, a przynajmniej w miarę. 
— W miarę? 
Nadął policzki. Odwrócił wzrok i z zakłopotaniem podrapał się po głowie. 
— Z tych nagrań, to niby wynikało, że wypadek. Ale mnie się jakoś wierzyć w to nie chciało. Podpytałem znajomego fizyka, on mi wszystko wyrysował, wyliczył i na moje oko, to ktoś w niego wjechał specjalnie. 
— Powiedziałeś, to miejscowej policji? 
— Komu?! — Patolog aż się zapowietrzył. — Słuchaj, oni mnie w głębokiej dupie mieli. A dupy mieli wielkie, serio mówię. Nie, nie powiedziałem, bo się uparli na wersję z nagrań. Zresztą kierowca pewnie pijany był, po pijaku to się różne rzeczy robi. I tak go nie złapali
Matt zacisnął usta w wąską kreskę. W głowie już układał plan. Podejrzenie narastało w nim z sekundy na sekundy. Nie zamierzał tego tak po prostu zostawić. Przeczucie jeszcze nigdy go nie zawiodło. 
Znów zadzwonił telefon. Odebrał, widząc numer komendy. 
— Komendant Ferret, słucham? 
— Komendancie? Gdzie pan jest? 
— W kostnicy. A co się stało? 
— Przyszła żona Gerarda Delacoura. I koniecznie chce z panem porozmawiać. 

***

Matthieu Ferrat widział w swoim życiu wiele kobiet. Naprawdę wiele. Sam miał trzy siostry, dziesięć kuzynek i siedem ciotek, w szkole zawsze trafiał do klas z zdecydowaną przewagą dziewcząt, a dopiero w akademii policyjnej trafił mu się nauczyciel mężczyzna. Wiedział więc, jak się z kobietami obchodzić. Był przekonany, że nic go już nie zaskoczy. 
A potem poznał Teofilę Delacour. Kobietę chudą jak przecinek, bardziej ziemistą od świętej pamięci męża i z blond trwałą na głowie. Usiadła w fotelu w jego gabinecie, założyła nogę na nogę, a na kolanie skrzyżowała dłonie. Długie, czerwone szpony, które kiedyś chyba były paznokciami, napawały Matta lekkim przerażeniem. Komponowały się z czerwoną szminkę, ostrym, fioletowym cieniem do powiek i chyba metrowymi rzęsami. 
— Bardzo współczuję straty męża — zaczął ostrożnie. — Tu musi być dla pani bardzo trudne… 
— Oh, daj pan spokój. — Kobieta tylko machnęła z irytacją ręką, prawie wybijając przy tym Ferratowi oko. — Nie chce mi się bawić w teatrzyk i udawać, że opłakuje tego starego gbura. Dobra, trochę szkoda człowieka, mimo wszystko porządny był, ale lamentować nie zamierzał. 
Zaskoczony Matthieu aż schował ołówek z powrotem do szuflady. Po chwili zorientował się, co zrobił, wyjął ołówek i położył go dokładnie trzy centymetry od kolorowych karteczek. 
— Był w końcu pani mężem… 
— Małżeństwo z rozsądku, coś to panu mówi? — popatrzyła na policjanta z pobłażaniem. — Teraz to już rzadkie zjawisko, ale się zdarza. Ja miałam duży posag i kochanków, on pomysł na firmę i konserwatywnych rodziców. Potrzebował żony na pokaz, nadawałam się idealnie.
— Żony na pokaz? — Matt coraz mniej rozumiał. — Po co? 
— Jezu, na jakim świecie pan żyje! Okej, kraj niby tolerancyjny, zachodni, ale te dwadzieścia lat temu, to nie wszyscy tacy otwarci byli. Gerard miał pecha, urodził się w rodzinie przesadnie kościółkowej, wie pan, ja tam do wiernych nic nie mam, ale jego rodzice byli po prostu porąbani. 
— I małżeństwo z panią miało mu jakoś pomóc? 
— Pomóc? Ukryć się chciał? Gerard był gejem, nikt panu o tym nie powiedział? Serio? — Teofila wybuchnęła gromkim śmiechem. Naszyjnik ze sztucznych, plastikowych kamieni, niebezpiecznie zadygotał nad jej biustem. 
Matthieu nawet nie drgnął. Nie, nikt mu nie powiedział. Z drugiej strony, nawet jeśli ktoś z drużyny wiedział, to mógł uznać, że taka informacja nie jest istotna. Pewnie zresztą nie była. Matt nie zamierzał nikomu zaglądać do łóżka. 
— Czyli państwa małżeństwo było tylko czysto formalne? 
— Pewnie, obustronny układ. — wzruszyła ramionami tak, jakby to było coś zupełnie normalnego. — Ja prowadziłam firmę i miałam kochanków, on pracował przy siatkówce i też miał kochanków. Żyliśmy spokojnie i szczęśliwie. Dzieci, dzięki Bogu, mieć nie chcieliśmy, nie mamy, nikt więc nad grobem Gerarda rzewnymi łzami płakać nie będzie. 
Matt był skłonny w to uwierzyć. Patrzył na Teofilę i był przekonany, że ta kobieta nie płakałaby choćby dlatego, by nie rozmazać sobie tuszu. 
Wyjął notatki i postanowił przejść do ważniejszych spraw. 
— Twiedzi pani, że morderstwo pani męża ma coś wspólnego z siatkówką. Dlaczego? 
— Przecież to oczywiste — zacmokała z irytacją. — Siatkówka była dla Gerarda wszystkim dosłownie. Wie pan, całe życie jej poświęcił. No dobrze, może trochę przesadzam. Ale fioła na jej punkcie na pewno miał. Szczególnie jeśli chodzi o szkolenie młodzieży. Organizował szkółki, obozy, turnieje, stypendia załatwiał, masę rzeczy robił. Kasy za wiele z tego nie było, a w lecie się trochę nudził, bo dzieciaki na wakacje wyjeżdżają. Dlatego tym kierownikiem został. 
— Ktoś zabił go przez mini siatkówkę? 
— A przez co innego? Żadnych znajomych innych nie miał, pasji, kłopotów. No chyba, że zabił go ten Chińczyk, u którego co piątek zamawiał kurczaka. Może się wkurzył, że Garry zostawia za małe napiwki. — Roześmiała się z własnego żartu. 
Mattowi do śmiechu nie było. Zanotował, by sprawdzić podejrzanego Chińczyka. Potrafili widzieć więcej niż inni ludzie. Przetarł dłonią zmęczone oczy. Próbował poukładać sobie wszystko to, co usłyszał. Minisiatkówka. Młodzież. Obozy i stypendia. Jak to mogło wiązać się z okrutnym zabójstwem… 
I wtedy przypomniał sobie o znalezionym w hotelu zdjęciu. 
— Czy mówi pani coś nazwisko Arséné Blaine? — zapytał odruchowo. 
Dopieor po sekundzie zorientował się, że pytanie nie miało większego sensu. Teofila przecież nie interesowała się poczynaniami męża, a Blaine był zapewne jednym z tysiąca młodych siatkarzy w kraju. Zresztą zginął w wypadku. Zdarza. 
Jednak o dziwo pani Delacour wydała się poruszona, wręcz zainteresowana. 
— Czy mówi? Oczywiście, że mówi! Przecież to był ulubieniec Garr’ego! 
— Ulubieniec? 
— No tak, ulubieniec! Znaczy, młody pewnie nawet o tym nie wiedział, bo Garry niespecjalnie lubił się z podopiecznymi spoufalać. Chyba bał się, że go o coś nieprzyjemnego oskarżą. W każdym razie, jak tylko Blain zaczął grać w siatkę, a miał chyba z dziesięć lat, to od razu wpadł Garr’emu w oko. Przyznać muszę, nawet ja widziałam, że zdolny dzieciak jest. Cholernie zdolny. Garry oszalał na jego punkcie. Na wszystkie turnieje jeździł, oferował obozy, najlepszych trenerów szukał, stypendia, wyjazdy za granicę. Cały czas chodził i powtarzał, że Arséné będzie najlepszym rozgrywającym na świecie, że wygra dla Francji wszystko, że podbije świat. Proszę sobie wyobrazić, jak dotknęła go śmierć dzieciaka. 
Tak, Matt mógł sobie to wyobrazić. Tak samo, jak mógł wyobrazić sobie czerwone światełko, które wyło w jego głowie i domagało się natychmiastowej uwagi. Przeczucie wszczęło alarm. Masz poszlakę! To dobry trop! Najlepszy trop! Zajmij się tym! Już, teraz natychmiast!
Ale za nim zdążył cokolwiek zrobić, drzwi do gabinetu uchylił się i wyglądnął zza nich lekko przerażony Frédérique. 
— Komendancie? Mogę przeszkodzić? 
— Już to zrobiłeś, Rosher — warknął, czując narastającą irytacje. — Co jest?
Aspirant przełknął głośno ślinę, a potem powiedział, coś, co sprawiło, że czerwona lampka wybuchła: 
— Mamy kolejne morderstwo, komendancie. 



Po dwóch tygodniach przedstawiam kolejny rozdział. Od razu mówię, że nie wiem, kiedy pojawi się następnym, bo ostatnio mam strasznie dużo na głowie. Ale i tak mam nadzieję, że rozdział się podobał. Jak zwykle czekam na wasze komentarze, teorie i za wszystkie z góry dziękuję. 
Pozdrawiam
Violin

4 komentarze:

  1. Cóż, nie dziwię się Stephanowi, że wolał nie towarzyszyć swojemu szwagrowi w kostnicy, w końcu takie doświadczenie nie należy do przyjemnych przeżyć. Zamiast tego postanowił wykonać telefon do przyjaciela, aby uprzedzić go przed policją. W końcu, jakby nie było odnalezione zdjęcie jak na razie jest istotną poszlaką. Philippe jednak nie zamierzał rozgrzebywać ran z przed dziesięciu lat i nie można mu się dziwić. W końcu przeżył śmierć dziecka, z którą ot tak sobie nie poradził. Sprawa rzuciła jednak nowe światło na całe zdarzenie. Czyżby wypadek, w którym zginął syn Philippe rzeczywiście mógł zostać upozorowany?
    Postać Lily mnie intryguje :D Nie wydaje mi się, żeby została wyznaczona do obserwowania Stephana... Bardziej skłaniam się ku opcji, że Stephan wpadł jej w oko haha ^^
    Wizyta żony zamordowanego wywołała nie małe zamieszanie, bo jak się okazało ich małżeństwo było jedynie przykrywką. Nie spodziewałam się takiego obrotu sprawy, ani tego, że Delacour okaże się być gejem. Z pozoru błaha informacja, a może przynieść przełom w śledztwie. Może to jakiś odrzucony kochanek postanowił się zemścić? W rozmowie z Teofilą znów pojawiła się wzmianka o zmarłym synu trenera. Wszystko się zapętla i na pewno prowadzi do sensownych wniosków. A może Delacour i Arsene...? Pewnie jestem daleka od prawdy haha :D Rozmowę przerwało wtargnięcie Roshera... I o masz ci los! Kolejne morderstwo? Ciekawe kogo, i czy morderca wykazał się podobną "kreatywnością". Matt nie ma lekkiego życia! Jednak ślad wskazany przez patologa może okazać się znacznym przełomem. Być może morderca nie był aż tak dokładny w swoich działaniach. A sam patolog jest dość specyficzną osobą, ale czy można go winić? W końcu wykonywany przez niego zawód nie należy do najłatwiejszych i najprzyjemniejszych... Trzeba sobie radzić na wszelkie sposoby ^^
    Severus! <3 Pisałam o nim pracę licencjacką haha :D
    Czekam na dalsze zagadki, jak i rozwiązania :) I przy okazji zapraszam do siebie na nowego Masona i Kepę :)
    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie wiem dlaczego nazwałam patologa Severusem. Po prostu to było pieewsze imię, które przyszło mi do głowy i nie mogłam się oprzeć. Teraz już wiem, że ta postać pojawi się jeszcze kilka razy. Jakże bym mogła odpuścić taki ciekawy charakter.
      Bardzo dziękuję za komentarz!
      Pozdrawiam
      Violin

      Usuń
  2. Stephan dokonał słusznego wyboru. Ja też za nic w świecie nie chciałabym być w tej kostnicy.
    Korzystając z chwili samotności postanowił zadzwonić do Philipe. Aby dowiedzieć się czegoś więcej o śmierci jego syna. Nie dziwię się jednak facetowi że nie chciał do tego wracać. Śmierć dziecka to coś strasznego. I nikt nie chciałby chyba wracać do takich wspomnień.
    Lily śledzi Stephana? O cóż to jej wpadło do głowy? Czy ktoś jej kazał czy to jej wlasna inicjatywa. Jestem ciekawa co się za tym kryje.
    Teofila czy jak jej tam jest strasznie dziwna. Jakoś nie zapałałam do niej sympatią.
    Kompletnie nie spodziewałam się tego, że Delacour był gejem. Wydaje mi się, że ta informacja może być istotna dla śledztwa.
    Do tego chłopak który zginął w wypadkubył jego ulubieńcem. Wszystko wskazuje na to że te dwie sprawy się że sobą łączą.
    Z niecierpliwością czekam na kolejny rozdział. I gdy znajdziesz chwilę zapraszam do siebie.

    OdpowiedzUsuń
  3. Wizyta w kostnicy zapewne jest 'niesamowitym' oraz niezapomnianym wydarzeniem jednak osobiście wolałabym jej uniknąć ^^ Dlatego absolutnie nie dziwię się Stephanowi iż odmówił doświadczyć tego na własnej skórze. Tak samo jak nie dziwię się Philippe, który nie chciał rozmawiać na temat swojego syna. To zapewne nadal dla niego bardzo bolesne. Zaakceptował wszystkie wydarzenia z przeszłości i nie ma ochoty na rozdrapywanie zabliźnionych ran ... o ile oczywiście kiedykolwiek się one zabliźnią. Stara dziecka to najokrutniejsze to się może człowiekowi zdarzyć. A teraz znów będzie musiał się z tym zmierzyć. Ostrzeżenie Stephana może okazać się bardzo potrzebne, przynajmniej obce osoby go tym nie zaskoczą. Ale że policja nie zauważyła nieścisłości związane z tym wypadkiem? Przecież to z daleka śmierdzi morderstwem! Mam nadzieję, że winni zostaną postawieni przed wymiarem sprawiedliwości.

    W tej policji to pracują same świry :D A patolog to już w ogóle! Ale ... w sumie czemu ja się dziwię? Napatrzy się taki na to wszystko, więc jak ma potem 'normalnie' funkcjonować :D Lepiej podejść do tego z fascynacją oraz żartem to można by było wylądować w wariatkowie. W każdym bądź razie facet wywołał u mnie napad śmiechu. Plus dla niego :) Nie ma to jak zachwycać się z odciętą głową ^^ ale za to jakie szczegóły znalazł! Od razu widać, że zna się facet na swojej robocie :)

    Wraz z pojawieniem się żony denata poznaliśmy szczegóły jego życia. Homoseksualizm, małżeństwo z rozsądku, syn Philippe jego oczkiem w głowie ... ano właśnie. Za dużo faktów łączy się z 'wypadkiem' młodego Blain'a. Ktoś chce uciszyć podejrzliwe osoby czy może się mści? Na dodatek mamy kolejne morderstwo! Na kogo padło tym razem? ^^

    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń