sobota, 1 lutego 2020

Rozdział 8

Miejsce drugiego zabójstwa napawało Matta umiarkowanym optymizmem. Nie było tam kamer, czy wiecznie obecnych pracowników, jak w hotelu, ale za to byli sąsiedzi. Dużo sąsiadów. Głównie bogate starsze małżeństwa. Biznesmeni na emeryturze. Ich żony większość dnia spędzały siedząc na ganku i obserwując okolicę, a oni sami powolutku kosili trawniki. 
Dlatego też mogli widzieć. Dużo widzieć. Różnych dziwnych rzeczy. W hotelach już się na nie uodpornili, ale w takiej porządnej dzielnicy? Każdy podejrzany przybysz zostanie momentalnie zarejestrowany. 
Zaczął od najbliższych sąsiadów. Po prawej mieszkała wdowa po dziennikarzu, w momencie morderstwa nie było jej w domu. Wie pan, jak to jest, sporo pieniędzy w spadku dostała, to teraz z życia korzysta. Mąż trochę despotyczny był, sam podróżował, jej w domu kazał siedzieć. Więc po jego śmierci nadrabiała zaległość. O, proszę, niech pan zobaczy… 
Gdy zaczęła wyjmować albumy ze zdjęciami, Matt przeprosił grzecznie i zwinął manatki. 
W domu po lewej o dziwo nie mieszkała żadna starsza pani, a małżeństwo w średnim wieku. Przed wejściem leżały dla rowery, a z podwórka dobiegało wesołe pokrzykiwanie. Matt zapukał do drzwi, jednak nikt nie otworzył. Obszedł więc budynek. Z tyłu, na betonowym podjeździe dwójka nastolatków grała w koszykówkę. 
— Dzień dobry. 
Na widok komendant obydwoje zamarli. Chłopak uniósł ze zdziwieniem brew. Miał odstające na wszystkie strony, blond włosy, a dziewczyna skośne oczy i czerwone pasemka.
— Dzień dobry. — Uśmiechnęła się nieznacznie. — Papy i taty nie ma. Wyjechali. Wrócą wieczorem. 
— Jestem z policji. — Matthieu wyjął z kieszeni odznakę. — Prowadzę śledztwo w sprawie morderstwa waszej sąsiadki. 
— Pani Le Fait? 
— Nic nie wiecie? 
Rodzeństwo wymieniło nerwowo spojrzenia. 
— Niewiele — przyznał chłopak. — Dopiero w nocy wróciliśmy z wyjazdu. Papa niby coś tam wspominał przy śniadaniu… 
— Głównie zastanawiał się, co zrobimy z jej rzeczami — wtrąciła się jego siostra. 
— Z jej rzeczami? 
— Hm. — Kiwnęła głową. — Chciała zrobić na poddaszu ogromne studio do malowania. Miała tam prawdziwą graciarnie, a nasz strych jest pusty. 
— Więc obiecaliśmy przechować rzeczy, dopóki nie skończy remontu. 
— Mogę je zobaczyć?
Dziewczyna spojrzała na brata. 
— Musielibyśmy zadzwonić do rodziców…
— Dobrze, zróbcie to. Pokazałem wam oznakę, wiecie, że jestem z policji. Zaczekam. 
Wahali się jeszcze przez moment, a w końcu chłopak sięgnął po leżący na parapecie telefon. Przez moment rozmawiał nerwowo, ale gdy skończy, uśmiechał się. 
Zaprowadzili Matthieu na strych. Po drodze dowiedział się, że mają na imię Andre i Colette. Mieszkają w tym domu od wielu lat. Dobrze znali panią La Fait. Lubili ją. Była trochę chłodna, ale nie denerwowała się, gdy tłukli jej donice piłką. No i miała chody w związkach sportowych. Czasami załatwiała bilety. 
— Trochę tego jest — powiedział Andree, otwierając drzwi na strych. — Mówiła, że mogłaby poupychać po pokojach u siebie. Ale tata ma obsesję na punkcie pomagania sąsiadom. Uparł się, że u nas będzie wygodniej. 
Matt zanotował w głowie, by potem pogadać z ojcami dzieciaków. Nadgorliwi sąsiedzi bywali dobrymi źródłami informacji. 
Andree miał rację. Cała podłoga strychu zawalona była kartonowymi pudłami. Wszystkie były starannie zaklejone, a na bokach przyklejone miały karki z dokładnymi opisami. 
— Szukamy czegoś konkretnego? — zapytała Colette. 
— Wszystkiego związanego ze siatkówką. Zdjęcia, dokumenty. I tak nie będę tego dokładniej przeglądać. Zabiorę na komendę. Możecie mi pomóc, ale ubierzcie to. — Wyciągnął z torby zestaw gumowych rękawiczek. 
Dzieciaki zabrały się do szukania. Z ich twarzy zniknęło zakłopotanie, zastąpione przez ciekawość. Odsuwali kolejne pudła, czytali nalepki, a do niektórych zaglądali. Matt przyglądał im się ukradkiem. Teoretycznie to nie było oficjalne przeszukanie. Powinien zabezpieczyć pudła, spisać protokół, a dopiero potem je przesłuchać. 
Ale miał wrażenie, że rodzeństwo może coś wiedzieć. Wolał ich nie przepłoszyć. 
— Tu chyba jest coś związanego z siatkówką! — krzyknął w końcu Andree. — Jakieś zdjęcia. Dużo zdjęć. 
Komendant podszedł do chłopaka. Owszem, w pudle były zdjęcia. Pogrupowane i powiązane gumkami. Wszystkie przedstawiały młodych siatkarzy, a do gumek przyczepiono karteczki z datami. 
Matt wyjął ostrożnie pierwsze trzy pakiety. Były najnowsze, sprzed dwóch, trzech lat. Na samej górze leżały zdjęcia całych drużyn. Trzydziestu chłopaków, około siedemnastoletnich, w takich samych koszulkach. Pod spodem były fotografie z meczów i treningów. Każda z tyłu podpisana nazwiskiem zawodnika, który na niej wytrzymuje. 
— To chyba wszystkie drużyny, którymi pani La Fait się zajmowała — zasugerowała Colette. — Znaczy, wszystkie młodzieżowe. Przynajmniej tak mi się wydaje. 
Matthieu skomentował to tylko lekkim uśmiechem. Był zbyt zajęty grzebaniem w zdjęciach. Doskonale wiedział, czego szuka. Od razu odrzucił najświeższe pakiety. Znalazł te z pierwszego dziesięciolecia. Wśród zawodników wypatrywał znajomej twarzy. 
Znalazł go. Arséné Blain był na trzech zdjęciach. Czarne, przydługie włosy, rozbiegany wzrok, nieproporcjonalnie długie dłonie. Było też kilku innych chłopaków, których Matt już rozpoznawał. I całe mnóstwo, których widział po raz pierwszy. 
Kolejni podejrzani. 
Starannie sfotografował telefon wszystkie zdjęcia, a potem wysłał je do Arabelli. 
— Zidentyfikuj wszystkich — powiedział, gdy tylko odebrała połączenie. — Chcę znać imiona, nazwiska, wiek, co teraz robią, gdzie grali, zawód rodziców, wszystko, czego możesz się dowiedzieć. 
— Tak, Matt, skarbie, mnie też miło cię słyszeć — prychnęła kobieta. — Dobra, daj mi… kwadrans? — rozłączyła się. 
Komendant kontynuował przeszukiwania pudeł. Znalazł więcej zdjęć i mnóstwo dokumentacji medycznej. Tej nie ruszał. Potrzebował sądowego pozwolenia. Tajemnica lekarska. 
Arabella zadzwoniła dokładnie piętaście minut później. 
— Podstawy mam — zaczęła. Coś chyba jadła, bo w tle słychać było chrupanie. — Większość ma teraz po dwadzieścia kilka lat, niektórzy nadal grają w siatkówkę, inni zajmują się czymś normalnym, a jeden siedzi… zaraz… w Kongo i walczy o prawa zagrożonych gatunków. A, no i jeden jest martwy. 
— Tak, Arséné Blain, już wiemy. 
— No właśnie nie tylko on! Niejaki Lois Havarois. Dziesięć lat temu popełnił samobójstwo. Powiesił się. Biedny chłopak. 
Krew uderzyła Mattowi do głowy. Bardzo starał się zachować spokój, ale dosłownie czuł zbierającą się w całym ciele ekscytacje. 
— W raporcie podali przyczynę? 
— Problemy osobiste. Chyba. Rodzina nie była wstanie powiedzieć nic więcej. 
— Spróbuj dowiedzieć się czegoś więcej. Zadzwoń też do hotelu. Powiedz, że musimy jeszcze raz przesłuchać siatkarzy, którzy znali Loisa. 
— Myślisz, że to podejrzana sprawa? 
Uśmiechnął się pod nosem. 
— Myślę, że to najważniejsza sprawa w naszym życiu. 

***

Ponieważ Matthieu wybrał się na wizje lokalną sam, jego współpracownicy zostali na komendzie. Lily zajęła się przeglądaniem raportu z sekcji drugiej ofiary. Skończyła wcześnie po czym wyszła, tłumacząc się bardzo ważnymi obowiązkami. Za nim Fred zdążył dopytać, już jej nie było. 
Fred został więc sam. Na początku próbował pracować nad sprawę. Przeglądnął wszystkie notatki komendanta. Życiorysy podejrzanych. Motywy zabójstw. Sposoby śmierci. Próbował znaleźć podobne morderstwa. Wyciągnął nawet archiwalne akta, szukając innej sprawy powiązanej z siatkówką. 
Po kilku godzinach miał dość. Serdecznie dość. Okręcił się na krześle i przygryzł skuwkę długopisu. Podniósł głowę, by zaproponować Lily wypad na lunch. Ale Lily nie było. Zrezygnowany, westchnął głęboko. 
–– Nudzi ci się? 
W drzwiach stanęła Arabella. 
–– Oh… Nie, oczywiście, że nie! –– uśmiechnął się nerwowo. –– Ja.. pracuję cały czas ciężko pracuje! –– Zaczął przekładać stos kartek i udał, że coś na jednej zaznacza. 
–– Są puste –– zauważyła kobieta. 
–– Nie, wcale nie. 
–– Mam dla ciebie zadanie. –– Zignorowała przerażone spojrzenie Frederiqua. - Potrzebuję czegoś z archiwów. 
–– Możesz znaleźć w komputerze. 
–– Innych archiwów. Samobójstwo sprzed dziesięciu lat. Błaha sprawa. Nikt nie wrzucił tego w system. 
–– Dlaczego nie zejdziesz sama? 
–– Bo jestem kobietą. A ty podobno dżentelmenem. Tu masz numery teczek. –– Położyła na biurku karteczkę. 
–– Serio muszę? 
–– Musisz. Bo powiem Lily. –– Odwróciła się na pięcie i wyszła, kręcąc biodrami. 
Fred odprowadził ją wzrokiem. Gdy zniknęła, z rezygnacją opadł na krzesło.
–– Wyprawa do archiwum. Jeszcze czego. 
Ale poszedł. Poczucie obowiązku było nieubłagane. 
Archiwum komendy mieściło się w piwnicy i zawierało wszystkie akta spraw, które kiedyś przeprowadzono w okręgu. Możliwe, że byłoby nawet całkiem przyjemnym miejsce, gdyby nie fakt, że służyło również za składzik na znalezione podczas dochodzenia rzeczy. Dziwne rzeczy. N szafkach wisiały przerażające maski maski klaunów. W rogach upchano rzeźby z wosku i kapsli. Człowiek potykał się o indiańskie łuki kopie mundurów napoleońskich . Był plastikowy kościotrup, który regularnie zmieniał położenie i wypadał z szafek na niewinnych policjantów. 
A, i jeszcze na dodatek światło zawsze, ale to zawsze nawalało w najmniej odpowiednim momencie. 
Fred darzył to miejsce szczerą niechęcią. Nie żeby się bał, co to to nie. To była niechęć. Czysta niechęć. Bo jak tu nie czuć niechęci do klaunów. 
Uzbrojony w latarkę (i paralizator. Tak na wszelki wypadek )wszedł w labirynt korytarzy. Odczytywał kolejne naklejki. Niektóre były nowe, ale z większości ciężko było odczytać cokolwiek. 
–– S645, S646, S647… Jest, S648! –– Dumny, ściągnął z półki cienką teczkę. 
Już chciał wracać na górę, gdy kątem oka dostrzegł coś ciekawego.. Kilka regałów dalej leżała teczka. Oznaczona jak S34 musiała być bardzo stara, ale wyglądała na niedawno otwieraną. Ktoś wytarł palcami kurz, wyjęte dokument, były niechlujnie poupychane z powrotem.
Ciekawość wzięła górę. Fred sięgnął od po tajemniczą teczkę. 
–– Tylko zajrzę –– obiecywał sobie. –– W razie czego powiem, że szukałem powiązanych spraw. 
W środku było tylko kilka dokumentów. Sprawa młodej kobiety, która ponad dwadzieścia lat wcześniej popełniła samobójstwo. Zażyła za dużo leków. W łazience znalazła ją córka. Mała miała tylko pięć lat. Żadnej innej rodziny. Trafiła do opieki zastępczej. Policja uważała, że to było zwykłe samobójstwo. Przykra sprawa. Nic wyjątkowego. Szybko ją zamknęli. 
Fréd skrzywił się. Przerzucał kolejne strony. Raport z sekcji zwłok. Wiadomość od opieki społecznej. Wywiad psychologa z dziewczynką. 
Mama? Zawsze była zmęczona. Nie chciała się ze mną bawić. Ale to nic. Musiała pracować. Czy teraz odpoczywa? Kiedy wróci? 
Przełknął głośno ślinę. Już chciał odłożyć teczkę z powrotem, gdy ze środka wysypały się jeszcze zdjęcia.
Większość przedstawiała zmarłą. Już po zdarzeniu i jeszcze żywą. Jasne włosy, niebieskie, podkrążone oczy. Blada cera. Im była starsza, tym bardziej zmęczona. 
Ale na jednej fotografii była dziewczynka. Mała blondyneczka w dżinsowej sukience. Kręcone włosy miała związane w wysoki kucyk, a w ręku ściskała szmacianą lalkę. 
Fréd zamarł na moment. Znał tę twarz. Na pewno znał. Widział ją. Nie raz, nie dwa. Wielokrotnie. Może nawet każdego dnia. 
Jego mózg pracował na podwyższonych obrotach. Kolejne trybiki charczały i stukały, łącząc fakty. 
To była Lily. Mała Lily. 
— Cholera! 
Teczka zaczęła palić żywym ogniem. Rozglądnął się nerwowo. Na szczęście w archiwum nikogo nie było. Pospiesznie odłożył dokumenty na miejsce. Zgarnął swoje rzeczy i pobiegł w kierunku wyjścia. 
Dopiero w windzie zdołał odetchnąć. Próbował zrozumieć, co tak naprawdę odkrył. Wiedział, że Lily wychowywała się w rodzinie zastępczej, potem adopcyjnej. Wspominała o tym raz, czy dwa. Chyba byli całkiem dobrymi ludźmi, przynajmniej nigdy nie narzekała. W ogóle mało mówiła o swojej rodzinie. Także tej biologicznej. A Fréd nie dopytywał. Przecież to nie było ważne, prawda? 
Ale w takim razie, co Lily robiła w archiwum? Był pewien, że to ona grzebała w dokumentach. Próbowała dowiedzieć się czegoś więcej o śmierci matki? Podejrzewała, że to może nie być zwykłe samobójstwo. 
Pokręcił stanowczo głową. Przecież Lily była policjantką. Rozumiała, że pewne rzeczy po prostu się zdarzają. Że ludzie podejmują trudne decyzje. 
Więc dlaczego? 
Dotarł do biura, cały czas zadając sobie to pytanie. Oddał Arabellii szukane papiery, a potem usiadł w swoim fotelu i znów zapatrzył się w ścianę. 
Lily, Lily, Lily… 
— Hej, ziemia do Fréda!
Jakby znikąd przed nim pojawiła się Bella. 
— Znów mam coś zrobić? — jęknął, posyłając jej zmęczone spojrzenie. 
— Mógłbyś na przykład zdjąć nogi z biurka — prychnęła. — A tak serio, to chciałabym wiedzieć, dlaczego odpływasz? Na komendzie raczej nie tolerują pracowników zombie. 
Odruchowo zerknął na biurko Lily. Toi wystarczyło, by Arabella zrozumiał. 
— Ah, a więc chodzi o naszą uroczą aspirant 
Frédérique odwrócił wzrok. Był przekonany, że już jest czerwony jak pomidor. A może nawet bardziej. 
Arabella roześmiała się z politowaniem. 
— Oj, dzieci, dzieci. Wy naprawdę myślicie, że jesteśmy z Matthieu ślepi? Przecież doskonale wiemy, że Lily wpadła ci w oko. 
Fréd ze świstem wypuścił powietrze. Zagryzł wargę i zaczął się bawić rękawem koszuli. 
— Nie, to nie tak… 
— Oh, daj spokój! — Kobieta machnęła lekceważąco ręką. — Jesteś beznadziejnym kłamcą i wszyscy o tym wiemy. I nie, nie musisz się martwić, Mattowi wisi, co robicie poza pracą, bylebyście tylko wypełniali obowiązki. 
Odetchnął z ulgą. Prawda była taka, że sam przed sobą bał się przyznać, co czuje. Lily było w końcu koleżanką z pracy. Zależało jej na profesjonalizmie. Zresztą, nigdy nie dawała oznak, by czuła to samo. Wolał więc na razie po prostu być przyjacielem. Przecież każdy potrzebuje przyjaciela, prawda? 
— Cóż… powiedzmy, że sprawa jest trochę bardziej skomplikowana. — Z zakłopotaniem podrapał się po głowie. 
— Ta, a ja jestem królową Anglii. — Arabella przewróciła oczami. — Szczerze? Mam już dość patrzenia jak koło niej krążysz. Zaproś ją w końcu na randkę! 
— Na randkę? 
— A co, po chińsku mówię? 
— Tylko, że… 
— Bo jeszcze ja to zrobię. Masz czas do końca tygodnia — pogroziła mu palcem, a potem odwróciła się na pięcie i wyszła. 
Frédérique jeszcze przez kilka długich minut wpatrywał się w miejsce, gdzie przed chwilą stała. Gdy w końcu się otrząsnął, pierwsze co zrobił, to znów spojrzał na biurko obok. 
W głowie pojawiło mu się jedno pytanie: 
Gdzie do cholery podziała się Lily?

***

Stephane zaczynał się nudzić. Naprawdę nudzić. Matt zajął się sprawą sam. Przepytywał sąsiadów. Szukał poszlak. Badał ciało. Nie potrzebował trenera-konsultanta. Wątek siatkarski, choć nadal widoczny, na razie został zamrożony. 
Zresztą Stephane wiedział, że za wiele by nie pomógł. Świat się zmieniał. Siatkówka też. Nigdy nie miał do czynienia z szkoleniem młodzieży. Zaczął grać już na studiach. To, czego innych uczono w ciągu dziesięciu lat, on nauczył się w rok. Potem wyjechał z kraju. Nie miał pojęcia, kto gra teraz w juniorach, jak wygląda nabór. 
Dlatego się nudził. Dzieci wyciągnęły go do parku. Zorganizowali piknik. Byli w kinie. Stephanie razem z siostrą doszły do wniosku, że Stephane świetnie sobie radzi mając pod opieką czwórkę dzieci. Mógł się nimi zajmować częściej. 
Ale i tak się nudził. Po tylu latach na ławce trenerskiej brakowało mu adrenaliny. Musiał na nowo nauczyć się cieszyć wakacjami, przerwą. 
— Masz jakieś plany na dzisiaj?
Siedział właśnie na tarasie i w zamyśleniu rysował różne akcje z boiska, gdy obok pojawiła się jego żona. 
— Jak widzisz żadnych — westchnął głęboko. — Przynajmniej na razie. Znaczy… może wyjdziemy gdzie razem? Wieczorem? Proszę? — posłał jej spojrzenie smutnego szczeniaczka. 
Roześmiała się dźwięcznie, choć w tym śmiechu słychać było nutkę niepokoju. Stephane to zignorował.
—  Musmy zostać w domu — pokręciła głową. — Moja siostra ma ważne spotkanie w związku z rozszerzeniem działalności. A szanse, że Matt wróci o normalnej porze są żadne. 
Skrzywił się nieznacznie. Pierwszy raz od pięciu lat miał całe wakacje wolne. Planował, że zabierze żonę na wszystkie zaległe „randki”, które nie odbyły się, bo akurat grał na drugim końcu kraju. ]
— Ale jutro możemy iść, gdzie tylko chcesz. — Czule cmoknęła go w czubek głowy. — Na razie jednak zostajesz z dzieciarnią. Muszę coś załatwić w mieście. 
— Bez przerwy coś załatwiasz! — zauważył. 
— Ej, jest szansa, że od listopada w końcu będę sama prowadzić kurs flamenco. A to wiąże się z koniecznością posiadania różnego sprzętu — przypomniała. — Wrócę za kilka godzin — zapewniła jeszcze, a potem zniknęła w domu. 
Stephane westchnął cicho. Wrócił do rozrysowywania taktyki. W ogródku Manoline, Elodie i mały Robert budowali bazę, a Timote rozłożył się pod drzewem i czytał komiksy. Przez kolejne dwie godziny panował wręcz nieprzyzwoity spokój. Trener starał się tym nacieszyć. Tyle lat tęsknił za czasem z rodzinę, w końcu miał go jak nadrobić. 
Ale i tak nudził się przeokrutnie. 
Ciszę przerwała w końcu Manoline. Stanęła przed ojcem, skrzyżowała ręce na piersi i powiedziała:
— Zróbmy coś fajnego. 
Stephane powoli odłożył kartki. 
— Fajnego? Co na przykład? 
— Nie wiem — wzruszyła ramionami. — Jest ciepło. Chodźmy gdzieś. 
— W centrum jest festyn — rzucił Timo, nie odrywając się od komiksu. — Kolejki, balony, wata cukrowa. 
— Balony? — Mały Robert momentalnie przydreptał bliżej. — Wujek, balony! — Pociągnął Stephana za rękaw koszuli. 
Trener cicho parsknął śmiechem. Kiwnął głową, a dzieciaki już wiedziały, że mają się zbierać. Jedynie Timote niechętnie wstał spod cienia. 
— Nie mógłbym zostać w domu? — spojrzał błagalnie na tatę. 
— Daj spokój, odrobina ruchu jeszcze nikomu nie zaszkodziło. No i w centrum jest ten olbrzymi sklep z komiksami, prawda? 
Zadziałało. Nie minęła nawet godzina, a cała piątką już byli w centrum. Timi dostał trochę pieniędzy, wysłuchał kazania, że ma się nie oddalać za daleko, po czym zniknął w sklepie. Manoline i Elodie koniecznie chciały wziąć udział w konkursie łucznictwa. Za to Robert, gdy tylko dostał wymarzonego balona w kształcie dalmatyńczyka, zasiadł na ławce i pilnował swojego trofeum. 
Stephane usiadł obok niego. Z lekkim uśmiechem przypatrywał się szalejącym dziewczynkom. Nuda ulotniła się na moment. Przypomniał sobie, że właśnie takich chwil brakowało mu w trakcie wyjazdów. Widok roześmianych dzieci wynagradzał wszystko. 
Potoczył wzrokiem wokół. Na placu pełno było ludzi, głównie rodzin z małymi dziećmi. Była olbrzymia karuzela, huśtawki i sprzedawcy naleśników. Rzucając piłeczką można było wygrać pluszowego słonia. Klaun na szczudłach puszczał ogromne bańki. 
Jego spojrzenie zatrzymało się po drugiej stronie placu. Przy wystawionych kawiarnianych stolikach siedziało mnóstwo ludzi. Wśród nich wysoka kobieta. Wydawała się Stephanowi znajoma. Lekką koszulę zarzuciła na kolorowy t-shirt, w uszach pobłyskiwały zielone kolczyki-pióra. Dopiero gdy podniosła głowę, Stephane mógł zobaczyć jej twarz. 
I wtedy już zrozumiał, skąd zna tę kobietę. 
To była Stephanie. Siedziała przy metalowym stoliku i nerwowo mieszała łyżeczką w filiżance. Była nieprzyzwoicie blada, stukała palcami o blat i co chwilę przygryzała wargę. 
A na przeciwko niej siedziała Lily Garout. 
Stephane był pewien, że to Lily. Miał dobrą pamięć do twarzy. Zresztą, tej burzy kręconych włosów ciężko było pomylić z jakąś inną. 
Nie przypominała jednak tej lekko nieśmiałej dziewczyny, którą spotkał ostatnio. Miała zacięty wyraz twarzy. Dłonią przykrywała grubą kopertę. Coś mówiła. Stephane nie wiedział co. Widział tylko, jak Stephanie się wacha. Odwraca wzrok. Był pewien, że przewraca oczami. Zawsze tak robiła, gdy się denerwowała. 
W końcu Lily przesunęła kopertę w stronę Stephanie. Spojrzała znacząco. Jej wzrok mówił, że nie zniesie sprzeciwu. 
Stephanie porwała kopertę i pospiesznie schowała do torebki. Kiwnęła głową po czym wstała i odeszła nie oglądając się za siebie. Zniknęła w jednej z uliczek. Nie zauważyła Stephana. Nie miała pojęcia, że mąż wszystko widział. 
Długo jeszcze wpatrywał się w tamten stoli. Lily dopiła kawę, uśmiechnęła się i też poszła. On siedział jak głupi. Jego mózg jakby zwolnił. Gwar festynu przycichł. Kolory zlały się w jedno. Przestał zwracać uwagę na otoczenie. Myślał tylko o tym, co przed chwilą widział. 
Stephanie spotkała się z Lily. Z Lily Garout, której podobno nigdy nie widziała. A przecież miała kupić tylko rzeczy do tańca. Tak powiedziała. 
Powoli zaczynało to do niego docierać. Brutalna prawda uderzyła w niego niczym tsunami. 
Stephanie go okłamała. I nie miał pojęcia, dlaczego. 



Cześć, hej i czołem! Po długiej, naprawdę długiej przerwie, w końcu wracam do blogsfery. Na razie z rozdziałem ósmym tutaj. Kolejna część na "Touch the sky" Pisze się i jest w całkiem niezłej formie. Nie obiecuję, że teraz będę dodawać rozdziały regularnie, bo matura coraz bliżej, a czasu coraz mniej. Jak zwykle z niecierpliwością czekam jednak na Wasze komentarze i za wszystkie z góry dziękuję. 
Pozdrawiam
Violin

4 komentarze:

  1. Jestem. I nawet pierwsza ;) nie spodziewałam się przy moim ostatnim opóźnieniu.
    Matt przeszukując rzeczy zamordowanej, natrafił na kolejne samobójstwo młodego siatkarza. A do tego Fred ( który w ogóle nie boi się zejść do archiwum , przecież to tylko zwykła niechęć 😉)
    Natrafia na akta sprawy matki Lily.
    I mamy kolejne samobójstwo. Coś za dużo tutaj tego. I jestem pewna , że samobójstwo mamy Lily jest z tym wszystkim w jakiś sposób powiązane. Mimo, że narazie nic na to nie wskazuje.
    Stephane nie może sobie poradzić z wolnym czasem i zwyczajnie się nudzi. Wypad z dzieciakami do centrum był mu potrzebny. Ale niestety , odkrył też , że Stephani go okłamała. Musiał być naprawdę w niezłym szoku.
    Zresztą ja też jestem. Całe to spotkanie Stephanie z Lily było bardzo tajemnicze. I ciągle myślę o co mogło chodzić. Oraz co było w tajemniczej kopercie. Przepraszam że krótko i chaotycznie, ale dzisiaj z komórki A tego nie lubię .
    Pozdrawiam i z niecierpliwością czekam na kolejny rozdział.
    Życzę zdrówka i powodzenia w nauce.

    OdpowiedzUsuń
  2. Co raz więcej ofiar oraz tajemnic ^^ Rozmowy z sąsiadami denatki okazały się niezwykle owocne dla Matta. Dzięki dwójce małolatów, a raczej ich pomocy, dowiedział się o samobójstwie jednego z młodych siatkarzy, które miało miejsce kilka lat wcześniej i które na pewno ma powiązanie z obecną sprawą. Pytanie tylko, czy to aby na pewno było samobójstwo? Czy ofiary o tym wiedziały skoro doszło do tych morderstw, a raczej ich "uciszenia"? A jeśli tak, to dlaczego zabito ich dopiero teraz? Albo jeszcze inaczej ... czy zrobili coś za co ktoś się na nich teraz zemścił? Tyle pytań krąży w mojej głowie po przeczytaniu tego rozdziału i kompletnie nie mogę połączyć faktów ... a przynajmniej na razie :)
    Gdy Frederique znalazł akta o Lily - oczywiście zanim "dowiedział się" że są powiązanie z jego obiektem uczuć - pomyślałam nawet, że to ta mała dziewczynka się mści i obwinia samobójstwo swojej matki kogoś związanego z siatkówką ;o A potem taki zonk! Ale wydaje się, że przeszłość naszej ulubionej policjantki ma powiązanie właśnie ze światem tego sportu. Czy to dlatego obserwowała Stephana? Czy łączyło go coś z jej matką? Dlaczego spotkała się ze Stephanie? Wspominałam coś o nowych pytaniach? Jest ich teraz mnóstwo, aż trudno policzyć wszystkie! :D Przestane już nawet pytać bo z tego będzie stworzony ten komentarz haha. Ogólnie ciekawi mnie jakie zdanie o Frederique ma Lily. Bo to, że on jest w niej zadurzony, to zauważyli już wszyscy. Jakoś trudno mi sobie wyobrazić, żeby nagle się odważył i zaprosił ją na randkę. Obydwoje są bardzo różni i na pierwszy rzut oka nie wydają się być idealnym połączeniem. Ale przeciwieństwa się w końcu przyciągają, więc niech on natychmiast próbuje do niej podbijać bo go Arabella ubiegnie!^^
    Od jakiegoś czasu było wiadome, że Stephanie coś ukrywa przed Stephanem. Ale w życiu nie zgadłabym, że spotyka się potajemnie z Lily. Oczywiście bez podtekstów ^^ albo ona albo Stephan mają coś wspólnego z matką dziewczyny i na ten moment trudno wskazać. Choć to w sumie jego Lily obserwowała.
    Czekam niecierpliwie na odpowiedzi na moje pytania :) Choć jestem pewna, że nadejdą kolejne! ^^

    OdpowiedzUsuń
  3. Tajemnica goni tajemnicę :D Rozmowy z sąsiadami jednak się na coś przydały, Matt dzięki pomocy dzieciaków odkrył coś, co być może faktycznie łączy ze sobą te wszystkie morderstwa. Pojawiające się zdjęcie siatkarzy nie może być zwykłym przypadkiem, jestem tego prawie pewna :D Dwójka młodych nieżyjących już siatkarzy... Czy to na pewno było samobójstwo? Po tych wszystkich rewelacjach może być różnie...
    W życiu bym się nie spodziewała, że Lily przeszła przez coś takiego! W tym czasie była malutką dziewczynką, a to co przeżyła na pewno się na niej odcisnęło. I kolejne samobójstwo... Ach, mam tyle pytań! Te akta wcale nie wypłynęły przypadkowo, prawda? Może wszystko w jakiś pokrętny sposób się ze sobą łączy? Uczucia Frederique do Lily zauważyli już wszyscy :D A on myślał, że jest taki sprytny i dobrze się ukrywa haha :D Nie ma tak łatwo ^^ Ciekawe, czy odważy się zaprosić Lily na wspólne wyjście. Na jego miejscu bym chociaż spróbowała, bo Arabella nie da mu żyć :D
    Stephane korzysta z wakacji i się na nich nudzi... Można i tak :D Na całe szczęście dzieciaki szybko znalazły na to sposób i wyciągnęły go na małe szaleństwa. I jak się okazało, postąpiły słusznie! Szczęka mi opadła w dół, dobrze że sobie zębów nie wybiłam haha :D Lily i Stephanie? Tego bym się w życiu nie spodziewała! Co one razem knują? Czy Lily w jakiś sposób szantażuje kobietę i dlatego nie powiedziała prawdy mężowi? Nie mogę się doczekać aż poznam odpowiedzi na nurtujące mnie pytania ^^
    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Hmmm nie wiem czy uda mi się pozostawić po sobie długi komentarz...w każdym razie, nadrobiłam, jestem na bieżąco.
    Nigdy nie miałam wiele wspólnego z kryminałami, mam z nimi problem, ciężko mi się je czyta. Twój ogarnęłam w jeden dzień. Szybko mi zleciał, byłam zaskoczona, że to koniec, więc czekam na następny.
    Zabrzmię teraz poważnie hahaha ale fajna konstrukcja postaci! Da się ich polubić, a szczególnie te śmieszne dialogi, które wymieniają między sobą. Wiele razy uśmiechałam się sama do siebie hahaha
    Biedna Lily...co przeżyła...aż smutno się robi ;__;
    Dużo pytań, dużo tajemnic, a to lubię!
    Ogólnie, ponieważ jeszcze jestem świeżo po całości za jednym zamachem, to zbawna sprawa, że na początku któryś z bohaterów chciał seryjnego mordercy i w sumie kogoś takiego mają. Bo trup na trupie XD
    Życzę wytrwałości
    N

    OdpowiedzUsuń