wtorek, 7 kwietnia 2020

Rozdział 10

Iwo Garyn mieszkał w malutkim, dwupokojowym mieszkaniu w centrum miasta zupełnie sam. Miał pięćdziesiąt lat, żadnej żony, dzieci, tylko prywatną praktykę. Czytał książki o filozofii, a wystrój domu powierzył profesjonalnym architektom. Na ścianach brakowało prywatnych zdjęć, wisiały tylko starannie dobrane kompozycje. Żadnych kwiatów, zwierząt. Na biurku równo ułożone skoroszyty i czyściusieńki laptop. 
Matthieu czuł się w mieszkaniu ofiary doskonale. Lily trochę gorzej. 
— Jesteś przekonana, że paczkę przyniósł kurier? — zapytał, gdy obydwoje kucali nad ciałem. 
Był to widok cokolwiek nieprzyjemny. Nagiego Garyna położono na podłodze, wypatroszonego, z szeroko otwartymi oczami. Obok ułożono w rządku wyjęte organy. 
— Taki twierdzą na recepcji. — Lily wzruszyła ramionami. Choć była blada jak ściana, udawało jej się opanować odruch wymiotny. Matt by z niej dumny. 
— Widzieli kuriera? 
— To Charlie. Zawsze dostarcza do nas paczki. 
— I nikt jej nie sprawdził? 
— Przepuścili przez wykrywacz metalu. W środku nie było bomby, więc dalej nie sprawdzali. 
— A gdyby to był genetycznie zmodyfikowany wirus? 
— To mielibyśmy przerąbane. 
Matt kiwnął głową. Nie mógł mieć pretensji do dziewczyny. Paczki przychodzące na komendę przechodziły przez odpowiednie procedury. Dziurawe jak sito, ale jednak. Policjanci dostawali już sprawdzone przesyłki. 
Westchnął cicho. Skalpel Cassandry Le Fait od razu trafił do laboratorium. Arabella próbowała namierzyć nadawcę, w stan gotowości postawiono całą firmę kurierską. Niewiele to jednak dało. Paczkę nadano pod wymyślonym nazwiskiem, przez specjalny paczkomat. Teraz technicy próbowali dobrać się do nagrań z kamery. Ale to musiało chwilę potrwać. 
— Jaka była przyczyna zgonu? —Matthieu zwrócił się do patologa. 
— Taka sama jak poprzednio. — Mężczyzna wzruszył ramionami. — Uderzenie ciężkim narzędziem w głowę. Ciało wypatroszono po śmierci. Na razie nie znalazłem żadnych odcisków palców, ale muszę przewieść zwłoki do laboratorium. 
— Czyli to ten sam sprawca? 
— Na pewno. Rozkręca się. 
Matthieu zacisnął usta w wąską kreskę. Wstał i podszedł do biurka. Lily podreptała za nim. Przez rękawiczki zaczęli przeglądać notatniki. Było w nich mnóstwo nazwisk i danych. Statystyk, wyników badań. Przy większości nazwisk postawiono zielone ptaszki. Przy nielicznych czerwone krzyżyki. 
— Nie powinniśmy mieć zgody na przeglądanie takich rzeczy? — zapytała niepewnie Lily. — W końcu to dokumentacja medyczna… 
— Mamy zgodę na dotarcie do wszystkich informacji, które pomogą nam znaleźć mordercę. — Matt nie oderwał wzroku od notatek. — Załatwiłem już dawno. Nasz rzecz święta. — Uśmiechnął się z dumą. — Szukaj Loisa Havarois. Ten chłopak na pewno ma coś wspólnego z tymi morderstwami. 
Lily kiwnęła głową. Przeglądnęła jeden zeszyt, drugi, ale nic nie znalazła. Sięgnęła więc do gabloty na ścianie. Wyjmowała kolejne segregatory, aż dotarła do tych sprzed dziesięciu lat. 
— Jest! — krzyknęła triumfalnie. 
Matt spojrzał jej przez ramię. Z aprobatą pokiwał głową. Znaleźli dokumenty Loisa. Szczegółowe badania wykazały, że co do zasady był zdrowy. Poprawna masa ciała, wzrost, wyniki krwi. 
A jednak Iwo Garyn postawił i przy tym zawodniku czerwony x. 
— Nie dopuścił go do zawodów? — Lily zmarszczyła brwi. — Dlaczego? 
Matthieu wzruszył ramionami. Jeszcze raz przeglądnął segregator. Wczytał się w medyczny język, ale niewiele z niego rozumiał. 
— Oddamy to specjalistom do analizy. Chociaż powód nie jest ważny. 
— Nie? 
— Nie. Ważne jest, że Lois został skreślony przez Garyna. I mam pewne podejrzenia, że nie był to pierwszy raz. 
Przypomniał sobie wizytę u Havaroisa seniora. Jego rozgoryczenie w głosie, gdy mówił o zaprzepaszczonej karierze syna, o samobójstwie. Ostatnie elementy układanki powoli trafiały na swoje miejsce, a w głowie Matta pojawiał się obraz zbrodni. 
Wyciągnął telefon i zadzwonił do Arabelli. 
— Cześć, skarbie i jak tam nasz denat? Uroczy, nieprawdaż? 
— Musisz coś dla mnie sprawdzić. 
— Jesteś niewychowany! — fuknęła. — Tak się witać z kobietą?! 
Przewrócił oczami, ale nic nie powiedział. Nie miał czasu by się kłócić. 
— Potrzebuję informacji, komu Gerald Delacour dał stypendium. I kogo wnioski zostały odrzucone. Szczególnie to drugie. 
— Masz jakąś teorię?
— I to dość solidną. 
— Już szukam.
Rozłączyli się. Ferrat wybrał kolejny numer. Odczekał jeden sygnał, drugi, trzeci…
Stephane nie odbierał. 
Zacisnął zęby. Cóż, nie mógł być zły na szwagra. Stephanie mógł mieć przecież milion innych zajęć. Może akurat rozmawiał z jakimś dziennikarzem albo prowadził rozmowy transferowe. 
No cóż, musiał poradzić sobie bez konsultanta. 
— Niech technik zbiorą pozostałe ślady — zwrócił się znów do patologa. — Liczy się każdy odcisk palca, włos, pyłek. Wszystko ma być trzykrotnie sprawdzone, opisane i dokumenty jak najszybciej mają być na moim biurku. Zrozumiano? 
Cały zespół pokiwał głowami. Jeszcze przez kilka minut Matt obserwował jak pracują, a potem bez słowa opuścił mieszkanie. 
— Co teraz? — zapytała Lily, próbując nadążyć za przełożonym. 
— Złożymy ponowną wizytę ojcu Loisa. 
— Po co? 
Zignorował pytanie. Był skupiony na zadaniu. Czuł, że jest coraz bliżej rozwiązanie, że zaledwie godziny dzielą go od osiągnięcia największego sukcesu w karierze. 
Na sygnale jechali przez miasto. Po drodze zadzwonił do Roshera. Drugi sierżant cały czas szukał nadawcy paczki. Odwołał go. Kazał wrócić do domu Havaroisa. Potrzebował wszystkich sił. 
Podjechali pod zaniedbany dom. W okół nadal panował spokój. Ściemniało się. Na ulice wylegli mieszkańcy z psami i dziećmi. Matt wyłączył koguta. Nikt nie zwrócił uwagi na nieoznakowany samochód policyjny. 
Frédérique dojechał po kilku minutach. 
— Co się stało? — zapytał, gdy wszyscy, jednocześnie wysiedli z samochodu. — Przecież byliśmy tu kilka godzin temu. 
— Pamiętasz, jak mówiłem, że Havaroisa kłamał? 
— Nie wytłumaczył mi komendant dlaczego. 
Matt uśmiechnął się. Wyjął odznakę i przygotował broń. Uważnie rozglądnął się wokół. Przed domem nadal suszyło się pranie. 
— To teraz się dowiesz. — Ruszył powoli zarośniętą ścieżką. — Havarois znał poprzednie ofiary. Delacoura i La Fait. Musiał znać. 
— Skąd wiesz? 
— Bo oni znali młodego Loisa. 
Zapukał do drzwi. Raz, drugi, trzeci. Nikt nie otworzył.
Matthieu zmarszczył brwi. Zrobił kilka kroków w tył i uważnie przyjął się fasadzie budynku. 
— Znajdź tylne wejście — nakazał Frédowi. — Jest w kuchni, widziałem, jak wychodziliśmy. 
Sierżant pognał na tyły domu. Lily za to wróciła na podjazd i przykucnęła na zarośniętej trawie. 
— Są ślady opon— zameldowała. — Musiał niedawno wyjeżdżać. 
Ferrette kiwnął głową. Nie wąchał się nawet przez moment. Wziął głęboki wdech, a potem rozpędził się i z całej siły wpadł w drzwi. 
Coś trzasnęło. Nawiasu nie wytrzymały i drzwi uchyliły się. 
— Na pewno możemy wejść do środka? — Lily nie wyglądała na przekonaną. — Nie mamy nakazu… 
— Wszystko załatwiłem. W drodze. Jesteśmy na dobry tropie. Sędzia wydał nam nakaz od ręki. 
Nie kłóciła się dalej. Weszli do środka. W domu panowała przejmująca cisza. W powietrzu unosiły się drobinki kurzu, pachniało stęchlizną. Otworzyli Frédowi tylne drzwi. Sprawdzili kilka razy każde pomieszczenie, ale nikogo nie znaleźli. 
— Może po prostu pojechał na zakupy? — Frédérique nadal nie bardzo rozumiał, co się dzieje. 
Matt przewrócił oczami. Stracił chęci na tłumaczenie każdego ruchu i każdego śladu. 
W tym momencie zadzwonił telefon. Odebrał pospiesznie, a jego serce zabiło szybciej. 
— Bella? Masz coś? 
— A żebyś wiedział, kochanieńki. — W głosie kobiety było słychać dumę. — Zgadnij, komu Gerard Delacour odmówił przyznania stypendium.
— Loisowi Havarois? 
— Bingo! — zachichotała. — A kto dostał to stypendium w zamian? 
— Arséné Blain. 
— Brawo, właśnie trafiłeś szóstkę w totka! Wiesz już, jak wykorzystasz wygraną? Moglibyśmy uciec we dwójkę. No wiesz, ty, ja, mała wyspa na Hawajach… 
Rozłączył się. Krew buzowała mu w żyłach. Nigdy nie czuł takiego podekscytowania. Wiedział, że Lily i Fréd patrzą na niego zdezorientowanym wzrokiem. Byli młodzi. Nie mieli doświadczenia. Jeszcze nie wiedzieli, co właśnie się stało.
— Musimy koniecznie znaleźć Alberta Havarois. 
— Dlaczego? 
Uśmiechnął się. Zawsze chciał to powiedzieć. 
— Bo to on jest naszym mordercą.

***

Długo siedzieli w milczeniu. Stephane po jednej stronie stołu, Stephanie po drugiej. Pomiędzy nimi leżała teczka ze zdjęciami. Stephane wpatrywał się w nią z niedowierzeniem. Stephanie cierpliwie czekała na jego reakcję. 
— To niemożliwe — wydukał w końcu. — Po prostu też niemożliwe. 
— Na początku też nie wierzyłam. A jednak wszystko wskazuje na to, że Lily mówi prawdę. — Stephanie uśmiechnęła się cierpko. 
Stephane ze świstem wypuścił powietrze. Odchylił się na krześle i przeczesał palcami włosy. 
— Nie rozumiesz. To po prostu jest niemożliwe. Fizycznie. Niemożliwe. 
— Niby dlaczego? 
— Bo wiem, skąd się biorą dzieci, do cholery! — wybuchnął. 
Jego żonę na moment zatkało. Zamrugała i z zaciekawieniem przekrzywiła głowę. 
Westchnął głęboko. Pochylił się nad stołem i podparł się na łokciach. 
— Chyba wiesz, o czym mówię. Okej, ja i Daisy może i kręciliśmy się wokół siebie, ale nigdy, powtarzam nigdy, nie doszło pomiędzy nami do czegoś więcej. Chyba bym pamiętał. 
Kobietę to nie przekonało. Zmrużyła oczy, mierząc męża podejrzliwym spojrzeniem. 
Przełknął głośno ślinę. Znał to spojrzenie, choć dotychczas spotykał je tylko w złagodzonej formie. Wiedział, że jest źle. I nic nie mógł na to poradzić. Choć próbował sobie przypomnieć szkolne lata, to w tamtym momencie wszystkie wspomnienia zlewały w jedno. 
— Chyba? 
— Na pewno. 
Stephanie zacisnęła usta. Teraz to ona odchyliła się na krześle. 
— A pamiętasz, z czym wiązała się ostatnia klasa liceum. Z imprezami. I alkoholem. Czy mam ci tłumaczyć, jakie są uboczne skutek spożycia nadmiernej ilości procentów? 
— Nie musisz. Dwanaście lat w Polsce wystarczy — mruknął. 
Zrozumiał do czego dąży. Trzydzieści lat wcześniej był normalnym nastolatkiem. Owszem, wiązał przyszłość z karierą sportową, ale przez krótki okres, pomiędzy porzuceniem marzeń o profesjonalnym tenisie i odkryciem siatkówki, miał czas na imprezowanie. Może nie bardzo częste, ale zdarzały się nieprzespane noce i skacowane poranki. 
Czy w trakcie jednej z takich imprez mogli posunąć się z Daisy aż tak daleko? 
Wspomnienia związane z dziewczyną nie były bolesne. Ot, zwykła nastoletnia miłostka. Była sympatyczną dziewczyną, która czasami miewała szalone pomysły. Dobrze się dogadywali. Stephanie była wtedy tylko koleżanką z klasy. Nie znali się za dobrze. Ale też nie wiązał z Daisy wielkiej przyszłości. Gdy wyjechała na staż wakacyjny i stracili kontakt po zakończeniu szkoły, uznał, że tak po prostu miało być. 
Nie przypuszczał, że po tylu latach przeszłość wróci niczym bumerang. 
— Jak mogę dać ci gwarancję, że do niczego nie doszło, skoro teraz sam nie pamiętam — rozłożył bezradnie ręce. — Jedyne, co mogę powiedzieć to to, że nawet jeśli Lily jest moją córką, w co wątpię, to nie miałem o tym pojęcia. 
Nagle dotarła da niego powaga tych słów. Lily Garrout mogła być jego córką
Świat osuwał mu się spod stóp. Dosłownie. Czuł, że traci panowanie nad rzeczywistością. Poukładane dotychczas życie nagle rozpadło się na milion kawałeczków. Przyszłość rodziny stanęła pod znakiem zapytania. 
Jeszcze raz spojrzał na żonie. Stephanie wzrok wlepiła w stół. Skubała skórki przy paznokciach i przygryzała wargę. 
— Jak się dowiedziałaś? — zapytał cicho. — Znaczy, co pchnęło cię, by zacząć drążyć. 
— Nic — wzruszyła ramionami. — Nawet do głowy by mi nie przyszło, że możesz mieć córkę. To Lily się ze mną skontaktowała. Kilka dni po naszym przyjeździe do Francji. 
Stephana zamurowało po raz drugi. Zmarszczył brwi. Coś mu się nie zgadzało. I to bardzo, bardzo nie zgadzało.
— Dlaczego od razu nie przyszła do mnie? 
— Może wolała wybadać teren? 
— Po co? 
— Żebyś nie miał powodów, by ukryć przede mną jej istnienie. 
Przeczesał palcami włosy. Jeszcze raz przyjrzał się zdjęciom Lily i Daisy. Były do siebie podobne jak dwie krople wody. Pokrewieństwo było wręcz oczywiste. 
Próbował znaleźć w Lily jakieś podobieństwo do siebie. Jasne włosy? Niebieskie oczy? Takie same miała Daisy. Nos? Zupełnie inny. Brakowało szpiczastych uszu, tak charakterystycznych dla Manoline. 
Oczywiście brak cech wspólnych nie był dowodem. 
Może powinien coś czuć? Mieć przeczucie, że to prawda, że Lily jest jego dzieckiem. Powinien robić sobie wyrzuty sumienia, że dopiero teraz będzie uczestniczyć w jej życiu, że przez ponad dwadzieścia lat był nieobecny. 
Ale choć bardzo chciał, nie potrafił. Jego podświadomość nie przyjmowała, że ta drobna dziewczyna może być kimś bliskim. 
Zadzwonił telefon. Stephane zerknął na ekran. Dzwonił Matt. Przez moment wahał się czy odebrać. Mógłby od razu podpytać o Lily. Może umówić się na spotkanie. 
Zrezygnował. Jeszcze było za wcześnie. 
— Dlaczego Daisy nie powiedziała mi, że spodziewa się dziecka? 
Chwycił się tego pytania, jak ostatniej deski ratunku. Wiedział, że kobiety robią różne rzeczy. Ża czasami ich intencje bywają skomplikowane. Ale może tu sytuacja była prosta? Może po prostu nie był ojcem? 
— Zapytałam Lily o to samo, ale nie wiedziała. 
— Więc może powinniśmy zapytać Daisy? 
— To niemożliwe. 
— Dlaczego?
— Bo nie żyje. Od ponad dwudziestu lat. 
Zamrugał zdezorientowany. Przez kilka sekund nie rozumiał, co powiedziała żona. 
— Ale… ale jak to? — wydukał w końcu. 
— Popełniła samobójstwo. — Na twarzy Stephanie pojawił się cień współczucia. — Gdy Lily miała kilka lat. Podobno była przepracowana, wymęczona i uciekała w alkohol. Opieka społeczna miała jej odebrać małą. 
Stephane jęknął. Poczuł dziwne ukłucie w sercu. Tak, teraz współczuł Lily. Współczuł jej, bo musiała wychowywać się bez matki. Bo tułała się po rodzinach zastępczych. Współczuł Daisy. Miał wyrzuty sumienia, bo dziewczyna, z którą kiedyś był blisko, stoczyła się na dno. A przecież może mógł coś zrobić. Jakoś pomóc. Miał przecież dobre serce. 
— I co teraz zrobimy?
Odważył się zadać najważniejsze pytanie. 
Stephanie zmarszczyła brwi. Przestała skubać skórki. Zaczęła stukać palcami w stół. 
— Masz jakieś pomysły? 
— Na razie ciężko mi w to uwierzyć — westchnął. — Najpierw na pewno porozmawiam z Lily. Zrobimy testy. Muszę mieć stuprocentową pewność. 
— A co potem? 
— To zależy od wyników. 
Zacisnęła zęby. Pod jej spojrzeniem, Stephane skulił się w sobie. 
— To nie jest oczywiste? 
— Skarbie…
— Czekam. Przedstaw, jak widzisz sytuacje. 
Potarł palcami skroń. 
— Jeśli będzie negatywny, to zapomnimy o sprawie, dobrze? — poprosił. — Wiem, że to będzie ciężkie, ale musimy się postarać. Dla dobra naszego związku i dzieci. A jeśli wyjdzie pozytywny… — przełknął głośno ślinę. — Nie wiem. Po prostu nie wiem. Będziemy musieli porozmawiać z Lily, jak ona sobie to wyobraża. 
— My? — Stephanie uniosła ze zdziwieniem brew. 
Za to Stephane uśmiechnął się. Sięgnął przez stół i ścisnął dłoń żony. W jego sercu zaczęła iskrzyć się nadzieja, że wszystko skończy się dobrze. 
— Pamiętaj, że cię kocham. Kochałem, kocham i będę kochać. Byłaś moją pierwszą i jedyną prawdziwą miłością. Jesteś najważniejszą osobą w moim życiu i wszystko co dotyczy mnie, dotyczy też ciebie. Obiecuję, że nie zrobię nic wbrew twej woli. Przejdziemy przez to razem. 
Też się uśmiechnęła. Pierwszy raz tego popołudnia. 
Pochylił się i pocałował żonę. Najpierw delikatnie, by po kilku sekundach pogłębić pocałunek. Stephanie wplotła palce we włosy męża, on wsunął ręce pod jej koszulę. 
Telefon znów zabrzęczał. Zirytowany Stephane oderwał się od żony. Włączył ekran i zamarł. Tym razem otrzymał sms. Krótki, treściwy. Kilka zdań mówiło wszystko. 
„Mamy mordercę. Potrzebuję cię.”

***
Matthieu poruszył niebo i ziemię. Dosłownie. Postawił na nogi całą komendę. Wszystkich pracowników. Arabella i inni technicy próbowali znaleźć Alberta Havaroisa. Monitorowali jego karty i telefon. Przeglądali nagrania z miejskich kamer, próbując wyłapać samochód, którym podróżował. Technicy stwierdzili, że podróżuje srebrnym sedanem. Drogówka zatrzymywała wszystkie samochody tego typu. Rysopis podejrzanego rozesłano na wszystkie dworce autobusowe i kolejowe. Lotniska dostały zakaz wpuszczania go na pokłady samolotów. To samo wszelkie promy. Jeszcze raz przesłuchiwano siatkarzy. Próbowano skontaktować się z Philipem Blainem, by rozwiać wszelkie wątpliwości, co do motywów zabójcy. Wyciągnięto z archiwów sprawę Arséné Blaina. Ponownie otworzono śledztwo. Szukano pozostałych zawodników z tamtych czasów. 
W środaku tego zamieszania był Matt. Z każdą sekundą wzrastało w nim podniecenie. Dochodziła dwudziesta pierwsza, zapowiedział żonie, że nie wróci na noc. Wiedział, że mają zaledwie kilka godzin by złapać mordercę. Potem Havaroisa mógł zniknąć na zawsze. Zaszyć się gdzieś w Wenezueli i przez lata pozostawać plamą na karierze komendanta. 
Nie mógł na to pozwolić. 
— Jakiś postęp?
Wszedł do centrum zarządzania akcją. Urządzili je na komendzie. Zastawili tablicami i komputerami. W centrum usadzili Arabella, która kontrolowała pracę techników. 
— Opisywany samochód widziano, jak wyjeżdżał z miasta. Jechał na północ. 
— W stronę lotniska? 
— Raczej będzie próbował przekroczyć wschodnią granicę. 
— Zdąży uciec? 
— Z tą prędkością? Wyjechał cztery godziny temu. Za nim zainterweniuje Interpol zdąży zareagować. Może nawet wyjechać z Unii. 
— I wcale nie pojedzie do Szwajcarii. 
— Dokładnie. 
Matt zacisnął zęby. Spojrzał na mapę miasta, a potem Francji. W głowie układał wszystkie możliwe trasy ucieczki. Było ich tysiące, miliony.  
Nie, nie tak. Czuł, że obierają złą ścieżkę. Że idą zbyt schematycznie. 
— Znajdź wszystkie miejsca na północy, w których można by się było ukryć — nakazał Belli. 
Zmarszczyła ze zdziwieniem brew. 
— Ukryć? 
— Przeczeka nasze poruszenie. Wybierze moment, gdy nasza czujność osłabnie i wtedy ucieknie. 
Kiwnęła głową. Zabrała się do pracy. Po kilku minutach znała odpowiedź. 
— Odrzuciłam hotele i mieszkania do wynajęcia. Małe stodoły też. Za duże prawdopodobieństwo natknięcia się na nadgorliwą młodzież. Duże, opuszczone budowle. Takie, w których łatwo się ukryć. 
— Znalazłaś coś? 
— Starą fabrykę mebli. Dziesięć kilometrów od miasta. Nie działa od dwudziestu lat.
— Sypiają tam bezdomni? 
— W policyjnych wykazach nic o tym nie ma. 
Uśmiechnął się z aprobatą. Arabella bywała… hm… specyficzna, ale nie bez powodu była jednym z najlepszych techników komputerowych we Francji. 
Odwrócił się. Przy jednej z tablic Fréd i Lily szeptem kłócili się o najlepszą strategię aresztowania mordercy. A przynajmniej Tak się Mattowi wydawało. Rozmawiali bowiem dość gwałtownie i byli bardzo blisko. 
— Dajcie spokój — uciszył ich stanowczo. — Mamy robotę do wykonania. Przekażcie wszystkim ludziom, że Havarois ukrywa się w fabryce pod miastem. Potrzebuje przynajmniej dwadzieścia jednostek. 
— Odwołać kontrolę drogowe? — zapytała Lily. Miała zarumienione policzki. Musiała być bardzo podekscytowana całą akcją. 
A przynajmniej tak uważał Matthieu. 
— Nie. Mogę się mylić. Havarois może chcieć nas zmylić. 
Nie powiedział im wszystkiego. Było bowiem coś, co nie dawało mu spokoju. 
Spojrzał na wiszące na tablicy zdjęcia ofiar. Poszatkowane ciało. Oskalpowanie. Wypatroszenie. Morderca był psychopatą. Lubował się w bezczeszczeniu zwłok. Nie interesowali go żywi. Zabijał szybko, bezboleśnie. Zemsty dokonywał po śmierci. 
Przypomniał sobie wizytę w domu podejrzanego. Próbował zrozumieć jak ten człowiek, spokojny, zrozpaczony, mógł dopuścić się takiego okrucieństwa. Wiedział, że psychopaci zwykle na pierwszy rzut oka są normalnymi obywatelami. Nikt ich nie podejrzewa o krwawe zbrodnie. Dlatego mogą się ich dopuścić. 
A jednak Ferratowi coś nie grało, coś nie pasowało. Dziwne przeczucie podpowiadało, przegapił coś ważnego. 
Z zamyślenia wyrwał go głośne trzaśnięcie drzwiami. 
— Naprawdę macie mordercę? 
W progu stał Stephane. W rozwiązanych butach i pomiętej kurtce. Przemknął spojrzeniem po całej sali, a gdy zatrzymał wzrok na Lily, pobladł gwałtownie.
Dziewczyna zdawała się nie zwrócić na to uwagi. 
Matt odchrząknął znacząco. Zauważył. W głowie zapaliła mu się czerwona lampka, którą zaraz zgasił. Teraz miał inne priorytety. 
— Albert Havarois, ojciec Loisa Havarois. Uważa, że jego syn stracił szansę na karierę siatkarską właśnie przez nasze ofiary. Pragnie zemsty. Dlatego zabija. 
— Wiecie, gdzie jest? 
— Domyślamy się. Za dziesięć minut ruszamy na akcje. Jedziesz z nami? 
Stephane zawahał się. Widać było, że bije się z własnymi myślami. Teraz już usilnie starał się nie patrzeć na Lily. 
— A co miałbym robić? 
— Podobno Lois był twoim wielkim fanem. Może mógłbyś pobawić się w negocjatora? 
Westchnął głęboko. Przeczesał palcami włosy i zmarszczył czoło. Myślał długo. Zdecydowanie za długo, przynajmniej według Matta. Potrzebne były szybkie decyzje i stanowcze działanie. Musieli podjąć ryzyko. Liczyła się każda sekunda. 
— Macie jakiś konkretny plan? — zapytał Antiga. Nadal się wahał. Może bał się o swoje życie? Że zostawi żonę i dzieci?
— Otoczymy fabrykę. Spróbujemy przekonać Havarois żeby się poddał. Jeśli nie, przypuścimy szturm. Ale ty jesteś tylko konsultantem. Nawet nie wyjdziesz z samochodu. 
Więcej argumentów nie miał, ale Stephane zrozumiał. Ostateczną decyzję podjął, gdy spojrzał Lily w oczy. Patrzyli na siebie przez dłuższą chwilę, aż w końcu trener zdecydował: 
— Dobra. Jadę. 




Cześć, hej i czołem! Jak tam kolejne tygodnie izolacji? Chodzicie już po ścianach? Mam nadzieje, że nie. W każdym razie, w tym jakże dziwnym okresie przychodzę z kolejnym rozdziałem. Powoli zbliżamy się do końca. Pewnie już się domyślaliście, kto jest mordercą. Ale czy to koniec? 
Jak zwykle z niecierpliwością czekam na Wasze komentarze i za wszystkie z góry dziękuję. 
Pozdrawiam
Violin

3 komentarze:

  1. Kryminały to jednak nie moja bajka 🙈 bo dla mnie liczy się tylko, żeby złapali zabójce, a nie kto to bedzie XD
    I tak uważam, że najlepszy wątek to prawdopodobne ojcostwo Stephana. To mnie intryguje. Czy będzie ojcem Lily? Ej serio, oby się to wyjaśniło szybko, bo zniosę jajo 😂 a Stephanie oby była wyrozumiała, bo może mieć niefajna sytuacje...
    A nasz pan policjant Matt czy Mattieu to jest profesionalistą 😎 lubię sposób w jaki prowadzi swój zespół i jego tok myślenia
    Fajnie, że umiliłas mi rozdziałem te ciężkie czasy, bo ja zaczynam powoli świrowac i łapać doła 😐 mam nadzieję, że to wszystko szybko minie!
    Pozdrawiam
    N

    OdpowiedzUsuń
  2. Czyli poprzednio dobrze zgadłam iż Albert Havarois jest mordercą? ^^ Znaczy się ... ok, wydał mi się podejrzany, ale z drugiej strony miałam co do tego mieszane uczucia ponieważ kompletnie nie pasuje mi do profilu psychopaty. Zabójstwo, zabójstwem, ale co później robił z ciałami to inna sprawa. Ale jak to stwierdził Matt (a ma w tym większą wiedzę niż ja ^^) psychopaci na pierwszy rzut oka okazują się być normalnymi ludźmi. A pan Havarois, cóż, jakby to miało nie zabrzmieć, ten facet miał "motyw". Jego syn odebrał sobie życie bo z niesprawiedliwego powodu nie dostał stypendium na które prawdopodobnie zasługiwał. Skutkiem tych wszystkich okrutnych wydarzeń w jego ojcu obudził się morderca, który chciał pomścić śmierć syna. Ale czy to aby wszystko co wiemy o tych zbrodniach? Podobnie jak Matt "coś mi tu nie pasuje" tak do końca. Także czekam (nie) cierpliwie :)
    Nadal trudno mi uwierzyć w to, aby Lily była córką Stephana. Imprezy imprezami, ale nie wydaje mi się, aby Antiga zapomniał o tak istotnym wydarzeniu w swoim życiu. Koniecznie muszą to wyjaśnić, aby ruszyć dalej - szczególnie Lily, która możliwe że przez wiele lat żyła w kłamstwie. A może i nie? ^^
    "Czy mam ci tłumaczyć, jakie są uboczne skutek spożycia nadmiernej ilości procentów?"
    "Nie musisz. Dwanaście lat w Polsce wystarczy"
    Hahahahahahahahaha tęskniłam za nimi ;3 To było genialne :D
    Zacieram łapki za obławę!

    OdpowiedzUsuń
  3. Czy Albert Havarois naprawdę jest mordercą? ^^ Powiem Ci, że mam mętlik w głowie :D Wszystkie znaki na niebie i ziemi jasno wskazują na niego, ale... No właśnie! Zawsze jest jakieś ale ^^ Wydaje się, że ojciec siatkarza, który popełnił samobójstwo przez to, że zapewne niesłusznie nie dostał stypendium, miał świetny motyw, aby zemścić się na ludziach, którzy odebrali mu życiową szansę. Z drugiej strony, czy osoba w podeszłym wieku dałaby radę popełniać tak makabryczne zbrodnie? Hmmm... Jasne, że psychopaci na pierwszy rzut oka wydają się być zupełnie normalni, ale coś mi w tym nie pasuje. Tak samo jak Mattowi! A jego intuicja jest przecież nieomylna! ^^ Oby ten pościg za podejrzanym okazał się być owocny! Czyżby naprawdę pan Havarois miał na sumieniu te makabryczne zbrodnie? Ciekawość mnie zżera!
    Lily... A czy ona naprawdę jest córką Stephana? Bo jak na razie jakoś nie mogę sobie tego wyobrazić. W dodatku Stephane zapiera się nogami i rękami, że z matką dziewczyny nigdy nie posunął się aż tak daleko. Coś mi w tym wszystkim nie pasuje. Jednak jeśli jakimś cudem będzie to prawda to małżeństwo zostanie poddane trudnemu zadaniu. Wierzę, że podołają, bo jak nie oni to kto? ^^
    Czekam na nowość i życzę Wesołych Świąt! :)
    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń